poniedziałek, 9 lutego 2015

3. Na Pokątnej

Dzień za dniem szybko przemijał, wszystko się zmieniało oprócz listów od Pottera, które standardowo przychodziły trzy razy dziennie nadal jednak zarówno Potter, jak i reszta Huncwotów przepraszali ją za te niespodziewane pojawienie się wcześnie rano. Wcześnie rano! Przecież to był środek nocy. Nawet pięcioletnie dziecko wie, że druga w nocy to noc nie początek dnia! Przecież nawet słońce nie zdążyło wzejść, a oni znikąd się pojawili. Znikąd ? No właśnie, jak oni się tu pojawili? Przecież na miotłach tu nie przylecieli ani nie przyjechali błędny rycerzem, bo skąd niby, by się wzięli w jej sypialni a później w łazience? Przez okno nie weszli, bo na parterze wszystkie okna były zamknięte drzwi tak samo. Teleportacja? Przecież oni nie skończyli siedemnastu lat a za używanie poza szkołą grozi nawet wyrzucenie z Hogwartu i złamaniem różdżki! Co za dziecinni lekkomyślni głupi kretyni ci … Huncwoci! No cóż Huncwotami byli bez dwóch zdań Hogwart jako, tako jeszcze istniał i nie został doszczętnie spalony i wysadzony w powietrze. Aczkolwiek nauczyciele, a zwłaszcza McGonagall spała niespokojnie bojąc się co też tym razem wymyślą Huncwoci. A warto wiedzieć, że każdy kolejny żart grozi całkowitym zniknięciem Hogwartu z powierzchni ziemi. Cóż Huncwoci to Huncwoci oni bez tysiąca szlabanów daleko nie pociągną.

***

Gdy Panna Evans z niezadowoleniem otworzyła oczy, ponieważ jej budzik dzwonił i w najbliższym czasie nie zamilknie, dopóki jego właścicielka nie wstanie i go nie wyłączy. A, że Evansówna była znana z tego, że gdy już wstała raz z łóżka to drugi raz, choćby przez dwie godziny przewracała się, z boku na bok to i tak nie zaśnie. Więc jaki był sens bezsensownego gapienia się w sufit? Żaden dlatego lepiej zwlec się z łóżka, chociażby o siódmej trzydzieści niż leżeć bezczynnie, skoro można zabrać się za odrabianie prac domowych, których nauczyciele nie szczędzili a najgorsza z nich wszystkich była Marion Madcow, nauczycielka astronomii niezbyt lubiąca Rawenclav i Hufflepów i jak można się domyślić nienawidząca z całego serca Gryffindoru, za to była bardzo, ale to bardzo przykładną opiekunką Slytherinu. Cóż, za to plusem był fakt, że nawet surowa pani profesor Minerwa McGonagall nie pałała sympatią do jędzowatej Marion Madcow, która za każde, choćby najmniejsze przewinienie odejmowała z ogromną radością Gryfonom punkty. Tak czy siak, za wypracowania trzeba się zabrać nie ważne, czy zostało zadane przez ulubionego nauczyciela, czy też przez tego znienawidzonego. Zadanie to zadanie, a przecież panna Evans jako prefekt powinna dawać przykład swoim rówieśnikom z Gryffindoru. Tak, więc chcąc czy nie chcąc, Lily zwlokła się z łóżka, uważając, by przypadkiem nie zaplątać się w kołdrę, bo to niezbyt miłe doznanie czuć się jak naleśnik, a raczej jak dżem w naleśniku. Mniejsza, tak czy siak zaczyna się ostatni tydzień sierpnia, co oznacza, że za tydzień wraca do Hogwartu, jak i to, że najwyższy czas wybrać się na Pokątną, jeśli jeszcze tego nie zrobiła. Niezły pomysł wybrać się na Pokątną, po szkolne zakupy jest tylko jedno ,,ale ‘’ Huncwoci, którzy robią wszystko na ostatnią chwilę, mogli wpaść na ten sam pomysł co ona, a przecież za żadne skarby nie miała ochoty na spotkanie z Huncwotami. Poprawka z Potterem na spotkanie oko w oko. Cóż jak mus to mus, przecież nie pojedzie do Hogwartu bez książek, piór, pergaminów, ani składników na eliksiry. Jutro też się nie wybierze, bo przyjeżdża babcia Evans wyjątkowo męczącą Claryssą i wyjątkowo wrednym i natrętnym Elliotem, po prostu bosko! Chcąc nie chcąc musi na Pokątną wybrać się, dzisiaj nie zważając na Huncwotów. Raz kozia śmierć pomyślała i wyszła z pokoju, głośno trzaskając drzwiami, co widocznie nie spodobało się Petunii, która nadal była obrażona na cały świat (nie, żeby Lily była całym jej światem) żeby było jasne jej obraza majestatu objęła nawet bogu ducha winnego grubawego Verniego. wracając do Petunii, która z niezadowoleniem jęknęła i rzuciła czymś, co zważając na fakt, że drzwi do jej pokoju były otwarte znalazło się na korytarzu. Ciekawska natura Lilki zwyciężyła, więc Rudowłosa po cichutku zbliżyła się w stronę rzeczy, którą okazała się ramka, no przecież, że ramka nie była pusta w ramce, znajdowało się zdjęcie Petunii jej dwóch przyjaciółek i Verniego, jedna z dwóch przyjaciółek oczy miała wytrzeszczone jak żaba podczas wydalania na świat swojego hmm. No mniejsza, a druga szczerzyła w uśmiechu swoje końskie zęby takie same, jakie zresztą ma Petunia, a co do Verniego to cud, że swoim cielskiem nie zasłonił wszystkich trzech szkapowatych dziewcząt. Okej może zdjęcie nie było zbyt udane ale cóż, przecież wygląd nie jest najważniejszy, no okej jest, ale może przy karierze modelki.

***
Gdy Lily w końcu doprowadziła się do porządku i ujarzmiła swoją rudą grzywę, dochodziła jedenasta dość wczesna pora, jak na wybranie się na Pokątną więc były ogromne szanse, że nie spotka się z Huncwotami, którzy wyznają zasadę przed trzynastą w dni wolne, nie wstaję. Dziewczyny podobnie, one śpią, wyznając zasadę, że krótkie spanie nie służy urodzie i służy przybieraniu na wadze (?). Evans rzuciła tylko krótkie pożegnanie w stronę rodziców, którzy dopiero pili poranną kawę do śniadania, Petunia jeszcze nie wstała, jakby wyznawała zasadę przyjaciółek Lil, ale z drugiej strony przez jakiś okres swojego życia musiała wstawać bardzo wcześnie. Gdy Lily wyszła przed dom i spojrzała w nieskazitelnie błękitne niebo, zapowiadające kolejny upalny dzień, których w okresie letnim, wiosennym i wczesnojesiennym nie brakuje zwłaszcza przy Victoria Street. Lily chwilę się zastanawiała, czy nie wrócić do domu i nie poprosić ojca, czy nie zawiezie jej do dziurawego kotła, ale stwierdziła, że skoro już zmusiła się do wyprawę na Pokątną i w pełni świadomie stwierdziła, że warto zaryzykować, nic nie straci …
Nic oprócz żołądka, pomyślała wychodząc z Błędnego Rycerza z nogami, jak z waty.
- Dziękujemy, że wybrała pani nasz środek transportu i zapraszamy do ponownego skorzystania z naszych usług. – zawołał za nią Stan Shunkipe (Senior)
- Akurat! ostatni raz korzystam z waszych usług. – warknęła, lecz konduktor i kierowca już tego nie słyszeli, ponieważ zniknęli za najbliższym rogiem.
Jak się łatwo jest domyślić, panna Evans pięć razy się zastanowi, nim po raz kolejny wsiądzie do Błędnego Rycerza.
- Dzień Dobry! – powiedziała Evans do bezzębnego barmana.
- Dzień Dobry! Coś podać ? – spytał, uśmiechając się do dziewczyny.
- Nie dziękuję ja na Pokątną-powiedziała rozglądając się czy  nikt tego nie usłyszał, niepotrzebnie przecież do Dziurawego Kotła przychodzą tylko czarodzieje, bo mugole nie widzą tego pubu.
- Ach tak, proszę za mną – powiedział i ruszył na tyły budynku, gdzie było drugie wyjście i mur, w który odpowiednio trzeba było postukać różdżką i można, wtedy było wejść na ulicę Pokątną.
- Dziękuję i miłego dnia życzę – powiedziała, gdy w muru pojawiło się przejście, a Tom poszedł z powrotem obsługiwać gości.
Tom, jak to Tom już nie odpowiedział, bo zajął się obsługiwaniem gości, którzy za cel wzięli sobie upić się do nieprzytomności z samego rana w środku tygodnia. Evans uśmiechnięta weszła na ulicę Pokątną, nareszcie coś magicznego! Przez całe wakacje musiała żyć w nudnym i monotonnym świecie mugoli, gdzie jedyną osobą zbliżoną jej wiekiem jest jej wredna żmijowata siostrzyczka, która na każdą wzmiankę o Hogwarcie i magii krzywi sięudając, że ją to nic nie obchodzi. Akurat! przecież to ona pisała list do Dumbledore'a, by ją przyjął do Hogwartu, a przecież gdyby była magiczna to już, by była na trzecim roku. Mniejsza ważne jest to, że za tydzień znowu znajdzie się w swoim domu prawdziwym domu, jakim jest Hogwart. Zakupy zrobiła w błyskawicznym tempie, najpierw weszła do sklepu papierniczego i kupiła pełno rolek pergaminu, który i tak starczy na miesiąc może dwa odrabiania wszystkich prac domowych. Cóż, dokupi więcej, jak będzie wypad do Hogsmeade wioski leżącej koło Hogwartu jest to, jedyna wioska, którą całkowicie zamieszkują czarodzieje. Następnie weszła do sklepu z produktami potrzebnymi do eliksirów, potem nadszedł czas na Madame Malkin, która szyła mistrzowskie szaty na różne okazje. Gdy już wszystko miała kupione, nadszedł czas na księgarnię Esy-Floresy, już miała wychodzić za rogu, gdy zauważyła, że przed sklepem ze sprzętem miotlarskim stoją jej przyjaciółki jak zwykle w towarzystwie Huncwotów no ładnie, a już myślała, że ich tu nie spotka, przecież nie dochodzi nawet trzynasta co za pech!

- Liluś, mógłbym wiedzieć, przed kim tak się chowamy ? – spytał Potter (?)

- Tylko nie Liluś! Potter chowam się przed… Potter ?!
- We własnej osobie słońce moje. – powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha.

- Co ty tu? – spytała.
- Co ja tu robię? to samo co ty! – powiedział.

- Oh Potter, ale ty nie możesz tutaj być, bo tutaj jestem ja! A w ogóle miało cię tu dzisiaj nie być! przecież wy wyznajecie zasadę, przed trzynastą nie wstaję! – powiedziała z żalem, jakby miała się zaraz rozpłakać .
- Ale tu jestem , gdzie ty tam i ja , a co do zasady ,,przed trzynastą nie wstaję ‘’ , nie jest ona ważna, gdy w domu jest Dorea Potter .
- A…Ale dlaczego ? specjalnie przyjechałam wcześniej tylko po to, aby się na was nie natknąć! Jak zwykle znowu rujnujesz moje plany! jesteś zwykłym...– brakło jej słów.
- Gumochłonem? Kretynem? Napuszonym Łbem? Podrywaczem bez serca? Wiem, ale nic nie zmieni faktu, że ja tu jestem i ty tu jesteś, a twoje przyjaciółki właśnie nas zauważyły a, że my idziemy teraz do kawiarni, to ty idziesz z nami, bo Dorcas Elizabeth i Miriam nie wybaczą ci, jeśli się do nas nie dołączysz. – powiedział uśmiechnięty. Wiedział, że zwyciężył, a Panna Evans chcąc nie chcąc spędzi z nimi, po południe nie chcąc narazić się obrazie majestatu.

***


Wow :)  to chyba najdłuższy rozdział na moim blogu :)  ma aż sześć stron w wordzie… Sukces! ,rozdział może nie jest boski, ale zdecydowanie bardziej mi się podoba niż te dwa poprzednie. A, więc jak już wspominałam notka najwcześniej ukaże się w sobotę, ale proszę się nie nastawiać, bo nie wiem czy w sobotę się wyrobię. No nic


Pozdrawiam

Mała Czarna ^^


2 komentarze:

  1. Witam raz jeszcze,
    Rozdział rzeczywiście dłuższy od poprzednich, ale równie ciekawy :)
    Lily tak skrupulatnie wszystko zaplanowała, żeby tylko nie natknąć się na Huncwotów, a tu niespodzianka. Tak właśnie podejrzewałam, że unikanie ich jej nie wyjdzie :D
    Och, James jest taki uroczy ♡♡♡♡
    Czekam, aż będą w Hogwarcie i na dalszy rozwój wydarzeń.
    Pozdrawiam już trzeci raz :)
    Optimist

    OdpowiedzUsuń
  2. Różowy jednorożec z krainy brokatowych misiożelków.14 października 2016 19:35

    Witaj. Trafiłam na ten blog przez przyjaciółkę. Gdyby nie to, że mnie ostrzegała, że pierwsze rozdziały są do dupy, to rzuciłabym telefonem o ścianę i dała sobie spokój. Ale ponoć fabuła i styl pisania są potem coraz lepsze, więc się wstrzymam. Pomijając masę błędów gramatycznych przez które nie da się czytać, to muszę się przyczepić do jednej kwestii. Opiekunem Slytherinu za czasów Huncwotów był Horacy Slughorn.
    Mam nadzieję, że ten blog to nie jest całkowite gówno. (Nie)pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń