czwartek, 16 czerwca 2016

17. Miłosnych zawodów ciąg dalszy - Bal.

Cześć! :)

Tak się cieszę, że udało mi się wyrobić z rozdziałem jeszcze w czerwcu! Wymęczony, pisany przez dobrych parę miesięcy, ale jest! :)

Zapraszam do czytania :)

~*~*~

„Ludzkie istnienie jest ulotne jak pasma mgły”
~ Joy Fielding

Mówią, że kiedy człowiek się rodzi, Bóg ma już dla niego plan, wie kiedy umrze, kiedy pojawią się siwe pasma włosów, kiedy znajdzie towarzysza na całe życie. On to wie. Czy ktokolwiek kiedykolwiek się zastanawiał, jak będzie wyglądał jego pogrzeb, jak umrze? Może ktoś marzył o tym by na jego pogrzebie zamiast zwykłego „Marszu Pogrzebowego” Chopina w tle leciała najnowsza piosenka Nirvany?
Jedni ludzie czekają na przyjście śmierci z błogim uśmiechem na ustach, drudzy do ostatniego tchu walczą ze śmiercią jak równy z równym. Czy osoby, które ginęły z rąk najpotężniejszego czarodzieja od czasów ,,Wielkiej Czwórki Hogwartu’’ odczuwały strach? Woleli zginąć w obronie tych, których kochali, czy wstąpić w jego szeregi?
Jego szata łopotała, kiedy po raz kolejny okrążał swoją ofiarę, która stała na środku pokoju z uniesioną głową, jakby zaakceptowała już wiszącą nad nią perspektywę śmierci. Nieodgadnione jest to co siedzi w głowie każdego z nas, niektórzy ludzie są wręcz przerażająco pewni siebie, że nawet gdy ktoś celuje w ich stronę z pistoletu, śmieją mu się z pogardą w twarz.
Twarz Czarnego Pana wykrzywiał grymas niezadowolenia, przyzwyczajony był do tego, że każdy kuli się ze strachu, gdy tylko na niego spojrzy, gdy tylko jego wargi ułożą się w jego imię. Kobieta miała zdeterminowany wyraz twarzy, nie chciała ukazać swoich słabości, które jak każdy posiadała. Blokowała umysł jak najlepiej mogła, traciła wiele sił by się nie dowiedział, że w domu czeka na nią trójka dzieci.


Ludzie dzielą się na dwie grupy.

Pierwsza – Szalenie odważni, ich odwaga zakrawa niemal na bezgraniczną głupotę.
Druga – Obojętni, nie zawsze są w stanie wyrzucić z siebie strach, w momencie gdy paraliż strachu mógłby przynieść zgubę.

Dumna ofiara Voldemorta zaliczała się stanowczo do pierwszej grupy, mimo że była na z góry przegranej pozycji, nie dawała Czarnemu Panu krzty satysfakcji, co to za satysfakcja, że osoba, którą masz zamiar zabić niemal śmieje ci się w twarz? Usta Tego- Którego-Imienia- Nie – Wolno- Wymawiać wygięły się w drwiący uśmiech, podniósł bladą dłoń, w której trzymał z pozoru zwykły patyk, którego moc była większa niż wszystko inne. Magiczny „patyk” został stworzony, dla wyjątkowych nie każdy mógł za jego sprawą wyczarować ptaki, otworzyć zamknięte na klucz drzwi, lub sprawić, że wybrana osoba postrada zmysły. Nie każdy z tych wyjątkowych robił dobre rzeczy wobec innych, niektórzy brzydzili się nieczystościami w świecie czarodziejów, tępili je, torturowali nie zważając, że to, co robią jest złe. Niektórzy po prostu zostali stworzeni do tego, by czynić zło.
- Czy mi się zdaje? Czy ty naprawdę jesteś aż tak głupia, że nie odczuwasz strachu? – odezwał się lodowatym tonem mężczyzna krążący wobec kobiety.

- Nieodczuwanie strachu nie jest głupotą, strach jest zgubą – odparła spokojnym beznamiętnym tonem.

Czarny Pan zaśmiał się szyderczo. Stojący pod ścianą z maskami na twarzach i w szatach ludzie, zdawali się być woskowymi figurami ich oddechy nie były głośniejsze od bzyczenia muchy, żadne czynności nie wskazywały na to, że rzeczywiście są żywymi istotami, najzwyczajniej na świecie po prostu stali wpatrując się w jeden punkt.

- Strach jest rzeczą ludzką – odparł, kobieta spojrzała na niego i uniosła jedną brew.
- Jest rzeczą ludzką, ale jest też po to, by z nim walczyć.

- Nie okazujesz strachu, ale sama dobrze wiesz, że zginiesz – powiedział zdumiony, kobieta uśmiechnęła się promiennie.

Voldemort nie pokazywał swojego zdziwienia, jak ktoś mógł się go nie bać? Nie rozumiał ludzi, mimo że sam kiedyś był jednym z nich, to teraz bardziej przypominał jakąś kreaturę bez uczuć.
- Zginąć w imię słusznej sprawy, to zaszczyt.

- Jesteś pewna, że chcesz zginąć? Możesz wstąpić do moich szeregów, a twoim dzieciom nic się nie stanie. Masz potencjał.
Parsknęła śmiechem, zupełnie nic sobie nie robiąc z tego, że prawdopodobnie w ten sposób podpisała na siebie wyrok. Podniósł różdżkę, ku swojemu zdziwieniu nie dostrzegł cienia zwątpienia, rozbieganego wzroku, szybszego oddechu ani strachu. Na kobiecie widok kawałka drewna skierowanego prosto w jej serce nie zrobił wrażenia stała tak jak dziesięć czy też dwadzieścia minut temu. Wyprostowana sylwetka, uniesiona głowa i wyzywające spojrzenie, czy tego spodziewał się Voldemort kiedy kazał porwać ją sprzed Ministerstwa Magii? Czy naprawdę w Ministerstwie uchowało się kilku, którzy się go nie boją?

- Ci, którzy do ciebie dołączają, to głupcy – powiedziała, powiększając rosnącą irytację Czarnego Pana.
- Głupcami są ci, którzy mi się sprzeciwiają.

- Ci, którzy ci się podporządkowują to nic niewarte tchórze. Wolę umrzeć niż zdradzić to, w co wierzę. Wierzę, że kiedyś narodzi się ten, który cię pokona.
- Pokona mnie? Twoja śmierć jest zbędna, nie narodził się i nie narodzi nikt, kto byłyby w stanie pokonać Czarnego Pana.

- Pewność siebie jest zgubna – powiedziała, kiedy w jej stronę pomknął zielony płomień, chwilę później uderzając prosto w serce.
Ciało kobiety opadło bezwładnie na podłogę. Martwe otwarte oczy nie wyrażały już niczego, usta wygięte w triumfalnym uśmiechu, oznajmiały porażkę Czarnego Pana. Dopiął swego po szóstej próbie, podczas której nie dała rady już mu się wymknąć, a może już tego nie chciała? Co to za życie, gdy na każdym kroku odwracasz się za siebie, czując się obserwowanym, nawet jeśli to tylko sąsiad wyprowadzający psa, lub sąsiadka podlewająca kwiatki. Śmierć jest lepsza niż życie w ciągłym strachu.

Gdzieś w głębi ona była martwa już od dawna. Martwi nie odczuwają strachu.
~*~*~
,, Ci co rozśmieszają ludzi,
Cenniejsi są od tych, co karzą im płakać. ‘’
~ Charles Chaplin
W Pokoju Wspólnym, jak nigdy panowała idealna cisza, może to dlatego, że oprócz szóstki Gryfonów nie było w nim nikogo innego? A może raczej dlatego, że cała szóstka ze znużeniem wpatrywała się w tańczący w kominku ogień? Co jakiś czas ciszę przecinało tylko głośne wzdychanie lub nerwowe stukanie w okładkę książek, które trzymali na kolanach od godziny otwarte na tej samej stronie. Wszyscy starali się znaleźć jakiś sposób, by pogodzić dwójkę nierozłącznych jak dotąd chłopców. Kiedyś za czasów, gdy Huncwoci nie byli jeszcze aż tak znani, przystojni i rozchwytywani, kiedy padło pytanie „Kto to jest Syriusz Black?”. Odpowiedź była prosta ,,Włóczy się cały czas z Potterem’’ działało to w obie strony. Jakie więc było zdziwienie mieszkańców Hogwartu, gdy po wieczornej kłótni w dormitorium dwójka chłopców podczas śniadania usiadła na dwóch przeciwnych krańcach stołu Gryffindoru, kiedy na lekcji Potter usiadł z Lupinem, a Pettigrew z Blackiem ludzie patrzyli po nich dziwnie jakby się spodziewali, że to jakieś głupie żarty. Ot co kolejny chory pomysł Huncwotów, by zwrócić na siebie uwagę wszystkich. Zdawało się, że wszystko wróciło do normy, kiedy dwie klasy zostały zdemolowane a Panią Norris znaleziono w kotle smoły. Szybko jednak wyszło na jaw najdziwniejsze. To nie Huncwoci byli sprawcami tego dowcipu. Po szkole rozniosła się nawet plotka, że to koniec Huncwotów. Teraz kiedy James miał trening Quidditcha, a Syriusz odbębniał szlaban wydawało się, że to najlepszy moment, by wymyślić jakiś plan, żeby dwójka przyjaciół zaczęła się w końcu do siebie odzywać. Jednak jak dotąd żaden pomysł nie okazał się na tyle dobry, by James i Syriusz ponownie zasiedli obok siebie w Wielkiej Sali, żeby ponownie podążali ramię w ramię na kolejne i kolejne lekcje. Hogwart wciąż był w jednym kawałku, co tylko oznajmiało niepowodzenie „scalenia” Gryfonów.
- Jakieś pomysły? - spytał Remus, pocierając zaczerwienione od zmęczenia oczy.
- Ty tu jesteś od myślenia – westchnęła Dorcas.
- Widocznie James i Syriusz pokłócili się na amen, nie lepiej to tak zostawić, jak jest? Przynajmniej Hogwart wciąż stoi na swoim miejscu – powiedziała Rudowłosa unosząc zamknięte do tej pory powieki.
- Evans, to przez ciebie się pokłócili więc teraz pomożesz nam ich pogodzić, czy tego chcesz, czy nie.
- Już dobrze, dobrze – mruknęła i uniosła ręce w geście kapitulacji – Może po prostu w jakiś subtelny sposób pokażemy im, że ich miejsce jest przy sobie?
- Rany to zabrzmiało, jakby byli parą homoseksualistów – wymamrotała Miriam, wszyscy mimo woli parsknęli śmiechem.
Gdyby nie fakt, że James i Syriusz zmieniali dziewczyny jak rękawiczki, a jeżeli dobrze poszło to od czasu do czasu mimo złamania dziewczynie serca, pocieszeniem było, że zapamiętali na dłużej niż trzy sekundy jej imię – to faktycznie pewnie byliby brani za kochanków.
- Jak dokładniej mamy im pokazać, że bez siebie są tak jakby niekompletni?
- Dobre pytanie! Jakieś propozycje? Lily? – spytał Remus, spoglądając na Rudowłosą, która z ogromnym skupieniem lustrowała swoje paznokcie.
- O nie! Ja już wymyśliłam! Teraz wasza kolej! No wykażcie się – powiedziała, a Elizabeth posłała jej ostre spojrzenie.
- Przecież musi być jakiś sposób, by ich pogodzić!
- Myślę, że tym razem zamknięcie ich bez różdżek w jednym pokoju nie wystarczy – wymamrotał Remus.
Wszyscy zgodnie przypomnieli sobie, jak na trzecim roku zamknęli Jamesa i Syriusza w schowku na miotły, gdy pokłócili się o to, który jest bardziej rozchwytywany. Siedzieli wśród środków czyszczących przez trzy godziny, a gdy pozostała dwójka Huncwotów wraz z Frankiem Longbottomem otworzyli otwieralne tylko z jednej strony drzwi schowka zastali Rogacza i Łapę siedzących, zajadających się ślimakami gumiakami i rozprawiających w najlepsze o drużynach quidditcha.
Przyjaciele spojrzeli po sobie i wybuchli śmiechem, zaśmiewając się w najlepsze. Nie do końca wiadomo było co stało się powodem ich rozbawienia, żadną nowością nie było, że Huncwoci prędzej czy później się godzili w mniej lub bardziej przystępnych warunkach, niekoniecznie pośród śmierdzącej pasty do szorowania podłóg.
- Może zwiążemy ich zaklęciem i zagrozimy, że jak się nie pogodzą to zrzucimy ich z wieży astronomicznej? – spytała ironicznie Evans, uśmiechając się wrednie.
- Nie bądź wredna Evans.
- Wredna? Szczerość to nie wredność. Poza tym to tylko propozycja. Nie chcecie się pozbyć kłócącego się małżeństwa to nie.
- Evans jesteś genialna! – wykrzyknął Lupin.
- Wiem… Zaraz czekaj co? Co ja takiego powiedziałam? – spytała zdziwiona Gryfonka.
- Co pogodzi Jamesa i Syriusza, jak nie wspólny szlaban? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Zaraz. Chcesz ich wrobić w szlaban? – spytała Dorcas ściągając nogi z niskiego stoliczka i marszcząc brwi.
- Dokładnie i wy mi w tym pomożecie.
- Nie ma mowy! – wykrzyknęły w tym samym momencie przyjaciółki.
Nie chciały po raz kolejny wplątywać się w sprawy Huncwotów, co groziłoby kolejnym szlabanem, a przecież poprzedni jeszcze miał ważność przez ponad trzy tygodnie. Lupin westchnął i zmarszczył nos. Szykował kolejną moralizującą gadkę, o tym, jak to powinno pomagać się przyjaciołom. Wkurzone dziewczyny wyrzuciły zirytowane ręce w górę. Remus Lupin po raz kolejny wygrał.
- Co proponujesz?
- Coś ostrego.
- Kurczak w panierce z ostrym sosem? – wykrzyknął pełen nadziei Peter, gdyż zdążył już zgłodnieć. Obiad był cztery godziny temu, a od tamtego czasu zjadł tylko kilka kociołkowych piegusków.
Miriam parsknęła śmiechem, a Dorcas na widok przygryzającej wargę Elizabeth starającej się powstrzymać chichot wybuchła śmiechem, Lily pokiwała z politowaniem głową, ostatecznie kąciki jej ust uniosły się nieznacznie, wykrzywiając w lekkim uśmiechu. Remus kamuflował śmiech kaszleniem, a Peter nie wiedząc, o co chodzi śmiał się wraz z pozostałymi.
W takim stanie- śmiejących się w najlepsze – zastali ich Syriusz i James, którzy weszli przez dziurę pod obrazem i stanęli jak najdalej od siebie. To jedno się nie zmieniło.
Chłopcy uśmiechnęli się szeroko i spojrzeli na siebie rozbawieni. Kiedy jednak zdali sobie sprawę z tego, co właśnie zrobili odskoczyli od siebie, tak żeby między nimi było co najmniej dwieście metrów wolnej przestrzeni.
James wbiegł po schodach prowadzących do dormitoriów chłopców, a kiedy już był w środku terytorium Huncwotów, drzwi zatrzasnęły się głośno. Przyjaciele zamilkli wytarli łzy z policzków, odkrząknęli i chwycili za pergaminy udając, że cały czas tylko po prostu pisali esej.
Syriusz pokiwał rozbawiony głową i rzucił się na jedną z kanap, co spotkało się z ostrzegawczym skrzypieniem sprężyn.
~*~*~
,,Ostatecznym celem każdego Zwycięstwa jest Porażka - tak jak celem Życia jest Śmierć ‘’
~ Jacek Dukaj
Szukając odpowiedniego słowa do zjawiska, jakie miało miejsce w jakimś opuszczonym dworku na południe od Londynu – trzeba by było się dobrze zastanowić, by nie rzucać słów na wiatr.
Gdyby powiedzieć, że jakiś szaleniec wymachuje ci patykiem przed nosem, byłoby sporym niedopowiedzeniem. Szaleniec? Może. Patykiem? Ten patyk byłby w stanie zniszczyć świat. Jakby użyć określenia, że jest to zebranie jakiejś sekty nie byłoby do końca prawdą, ale też nie kłamstwem. Odpowiednim słowem jest rzeź. Postacie po kolei występowały na środek, a pozostali stojący pod ścianą przyglądali się beznamiętnym wzrokiem w poczynania swoich poprzedników i następców. Co chwilę błyskały zielone promienie i ludzie, w których wymierzone były owe patyki opadali na ziemię jak marionetki, którym odcięto sznurki.
Po każdym pokazie, który trwał maksymalnie sześć sekund, następowały gromkie brawa i tworzenie na ramieniu znaku. Czaszki z wężem wysuwającym jej się z ust. Koło nóg zgromadzonych od czasu do czasu prześlizgiwał się wąż światło z zapalonej lampy odbijało się w jego lśniących łuskach tworząc iluzję dla ludzkiego oka.
Czarny Pan kiwał z uznaniem głową, chodził wokół zakapturzonej postaci z maską lub po prostu przyglądał się wszystkiemu tak jak pozostali. Kiedy przyszła kolej na ostatniego ze zgromadzonych pod ścianą, mężczyzna sądząc po sylwetce wyszedł na środek, jego postawa nie zdradzała niczego poza niezachwianą pewnością siebie. Można było niemal wyczuć lekki uśmiech skrywany pod maską, gdy stał naprzeciw trzęsącej się ze strachu dziewczyny.
- Boże. Boże pomóż mi. Boże. Boże. Boże – szeptała niczym litanię łamliwym głosem, po raz pierwszy zgromadzeni parsknęli śmiechem, usta Czarnego Pana drgnęły w ironicznym uśmiechu.
- Jakiż ten twój Bóg egoistyczny. Czcisz go przez całe życie, a w momencie gdy najbardziej go potrzebujesz on zapomina, że cię zna. Tak jak wszyscy obojętny – powiedział drwiąco Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać, ten, którego wszyscy powinni się bać i odczuwać respekt przed jego osobą.
- Bóg jest siłą. Bóg nas kocha, dba o nas – odparła drżącym głosem chwytając za wiszący na naszyjniku srebrny krzyżyk.
- Tak? To, gdzie jest ten twój Bóg? Gdzie jest w momencie, gdy jedna z tych, które go wyznają jest krok od jego niebiańskiego raju? – spytał rozbawiony łatwowiernością dziewczyny – Wy mugole jesteście strasznie głupi. Wierzycie w kogoś, kto nawet nie pofatyguje się gdy będziecie w potrzebie.
- Bóg ma plan. On ma plan – odpowiedziała cicho ściskając dwoma palcami krzyżyk – jakby chłód wbijającego się w palce metalu przytrzymywał ją na skraju świadomości.
- Bóg i Bóg, a gdzie ten Bóg jest? Zabij – rozkazał Czarny Pan.
Mężczyzna podniósł dłoń, nie drżała. Był pewny, wiedział co robić.
- Avada Kedavra – wyszeptał zbawienną formułkę.
Dziewczyna opadła na ziemię, niewiarygodnie niebieskie martwe oczy wpatrywały się jakby z uwielbieniem w niewidzialne w pomieszczeniu niebo. Palce wciąż spoczywały na zawieszonym na łańcuszku krzyżyku.
~*~*~
„Ważniejsze niż same rzeczy jest Entuzjazm, który w nie wkładamy”.
~ Jaume Cabré
Kiedy nadszedł ten dzień, na który czekała większa część męskiej i żeńskiej populacji Hogwartu, kiedy lekcje zostały skrócone o połowę, a cisza nocna została zniesiona tylko i wyłącznie na ten jeden dzień, Hogwart jakby oszalał. Piski dziewcząt i kłótnie o łazienkę to one dodawały temu dniu odrobiny pikanterii, rozpaczliwe wrzaski i szlochy dziewcząt, które w wyniku emocji nabiły sobie guza.
Bal Halloweenowy.
Dormitorium numer pięć wypełniał duszący zapach lakieru do włosów pomieszany z zapachem perfumowanych balsamów do ciała. Zaciągnięte zasłony sprawiły, że w pokoju panował przyjemny półmrok, mimo że przygotowania do balu szły pełną parą to żadna z dziewczyn nie popadała w desperację i nie biegała po pomieszczeniu szukając drugiego buta wrzeszcząc, że nie zdąży na czas.
- Meadowes ile można siedzieć w łazience? – jęczała Elizabeth, bawiąc się szczotką*.
- Nie wiem, optymalnie długo – odparła wychodząc z zaparowanej łazienki.
- No nareszcie siadaj – powiedziała Carter, wskazując na krzesło stojące przed białą toaletką z dużym lustrem.
- Coś z klasą niewymyślnego, nie chcę przypominać tej dziewczyny, która w tamtym roku na bal Bożonarodzeniowy miała we włosy wplecionego wypchanego ptaka, jakiego na kapeluszu nosi moja babcia – zaczęła z siebie wyrzucać życzenia dotyczące fryzury z szybkością karabinu maszynowego.
- Niewymyślna, z klasą. Kok – mruczała pod nosem Carter, przejeżdżając szczotką po czekoladowych włosach przyjaciółki.
- Lily gdzie moje kolczyki? Takie srebrne z rubinowym oczkiem – spytała Miriam przetrząsając zawartość pudełeczka z biżuterią.
-Skąd mam to wiedzieć? – odparła pytaniem na pytanie.
- Co ja teraz zrobię to jedyne kolczyki, które pasują do tej sukienki!
- Accio? – podpowiedziała rozbawiona Rudowłosa wystawiając głowę spod łóżka, z triumfalnym uśmiechem trzymała w ręce brakującego buta.
- Auu Carter to boli! – jęknęła Dorcas, gdy po raz kolejny jej włosy zaplątały się w szczotkę.
- Trzeba było rozczesać włosy przed spaniem – mruknęła ciągnąc odrobinę mocniej, co spotkało się z głośnym jękiem Meadowes.
Czterdzieści parę minut później, Carter uporała się z włosami z Meadowes, na której głowie znajdował się teraz klasyczny kok ze wsuwkami z perłami. Lily zamknęła się w łazience, zatrzaskując drzwi tuż przed nosem Miriam, która przez piętnaście minut zirytowana kopała w drzwi. W końcu jednak usiadła na podłodze opierając się o ścianę, najbliżej łazienki, jak to tylko było możliwe, nie chciałaby znowu ktoś wszedł przed nią.
- Lily, teraz twoja kolej! – wydarła się Carter, kiedy kończyła malować paznokcie Dorcas.
Drzwi od zaparowanej łazienki otwarły się wypuszczając z pomieszczenia odrobinę pary. Rudowłosa wkroczyła do pokoju owinięta w biały puchowy ręcznik. Hughes jak oparzona podniosła się z podłogi i rzuciła do łazienki, zatrzaskując głośno drzwi.
- Rudzielecu jesteś pewna, że nie chcesz zmienić koloru włosów? – spytała Elizabeth, spryskując odżywką rude włosy przyjaciółki.
- Hmmm… Nie ruda Evans? – spytała Gryfonka łapiąc w dwa palce kosmyk włosów.
- Brązowe czy czarne?
- Czarne, długie.
Carter wykonała kilka skomplikowanych ruchów nadgarstkiem, a parę sekund później rude włosy Evans nie były już rude ani w jednym milimetrze. Na miejscu Evans za to siedziała czarnowłosa dziewczyna, której włosy sięgały kilka centymetrów poniżej pasa.
- Zostawiamy oczy? – spytała Elizabeth przyglądając się z każdej strony swojemu dziełu.
- Tak – odparła Lily przymykając lekko powieki.
Z każdą mijającą minutą w pokoju Gryfonek panował coraz większy chaos, poszukiwane rzeczy jakby z premedytacją zmieniały miejsce swojego położenia, utrudniając nastolatkom znalezienie ich.
Dwadzieścia minut przed rozpoczęciem balu panowało o dziwo mniejsze zamieszanie, niżeli jakieś trzy godziny wcześniej, może to za sprawą eliksirów uspakajających, a może to po prostu kwestia tego, że Gryfonki zdążyły na czas? Opuściły dormitorium, rzucając ostatnie spojrzenie na pomieszczenie.
~*~*~
,,Będąc na balu maskowym, uważaj co kryje się za czyjąś maską. ‘’
Bal trwał w najlepsze. Piosenki szybkie, wolne. Taniec wyginaniec, dreptanie w miejscu. Wszystko zlewało się w jedno. Kto by się spodziewał, że najbardziej rozchwytywani Gryfoni w całej szkole, będą samotnie siedzieć dotrzymując towarzystwa nielegalnie przemyconym butelkom ognistej whiskey? Z pochmurnymi minami skanowali tłum, w poszukiwaniu kogoś na kim można by na dłużej zawiesić wzrok, a po prostu w poszukiwaniu Gryfonek, z którymi nie udało im się przyjść. Z zadowoleniem stwierdzili, że prawdopodobnie nie zostały zaproszone przez nikogo innego i nie chcąc tracić swej godności, urządziły sobie dziewczyńskie pidżama party z wróżbami z „Czarownicy”, malowaniem paznokci, oraz plotkami. Peter spojrzał podejrzliwie na Pottera, który nagle dziwnie się ożywił, czochrał już i tak wystarczająco rozczochrane włosy, sprawdzał jak bardzo świeży ma oddech.
Syriusz rozprawiał na temat dziewczyn, które mają to do siebie, że lubią poniżać osoby, w których się podkochują jednakże odpychają od siebie taką możliwość. Czarnowłosy zupełnie nie zwracał uwagi na okularnika, który zachowywał się co najmniej jakby w pobliżu była willa, którą chciałby zaciągnąć do kantorka woźnego.
- Jak wyglądają moje włosy? – spytał Potter, nerwowo poprawiając włosy.
- Nie gorzej niżeli zwykle – odparł Syriusz, wychylając kolejną szklaneczkę ognistej whiskey.
- Dzięki – prychnął Rozczochraniec, uderzając przyjaciela w ramię.
- Uważaj, bo zostanie siniak! – mruknął chłopak, rozmasowując obolałe miejsce.
- A tak poważnie? – dopytywał dalej Rogacz.
- Kiedy ja jestem zupełnie poważny – wybełkotał Black.
Rogacz westchnął głośno i pokręcił głową zupełnie jakby chciał powiedzieć, że Black to największy kretyn, jakiego w życiu spotkał, ale nigdy mu tego nie powiedział, ponieważ nie kopie się leżących. Chłopak, starając się nie dać wypitemu alkoholowi zapanować nad sobą, podszedł do siedzących nieopodal dziewczyn, popijających piwo kremowe. Jego nogi lekko się plątały, co utrudniało mu nieznacznie poruszanie się na dwóch nogach, aczkolwiek nie był na tyle pijany, żeby pełzać po ziemi, co dwieście metrów zwracając wszystko, co zjadł przed i po spożyciu zbyt dużej ilości alkoholu.
- Co takie piękne panie robią tutaj same? – spytał siląc się na ton, który nie wyrażałby tego, że opróżnił już dwie butelki ognistej whiskey, bo przecież dwie butelki whiskey, to stanowczo za mało dla Jamesa Pottera, żeby powiedzieć, że jest w stanie upojenia alkoholowego.
- Spadaj Potter – powiedziały w tym samym momencie, Rozczochraniec aż się zachwiał, do tej pory żył w świadomości, że jedyną, która jest odporna na jego niewątpliwy urok jest Evans, McGonagall i Pani Norris, która ostatnio nasikała mu na buty, kiedy miał zamiar ją kopnąć.
- Czy my się już przypadkiem nie znamy? – spytał, udając niezrażonego tym, że jakakolwiek dziewczyna starała się go spławić.
- Chodzimy do tej samej szkoły kretynie, to jasne, że się znamy – odparła szarooka przewracając oczami, które przypominały mu oczy porcelanowych lalek z kolekcji jego kuzynki.
- Nie, nie, dałbym sobie głowę uciąć, że widziałem cię w moim łóżku! – zawołał, a dziewczyna prychnęła i oblała go trzymanym w ręce piwem kremowym, po czym zsunęła się z wysokiego barowego krzesła i odeszła kręcąc biodrami.
Rozczochraniec jak zahipnotyzowany wpatrywał się w swoją koszulę, która była śnieżnobiała, zanim postanowił podejść do dziewczyn, które ewidentnie miały go gdzieś. Karmelowa ciecz spływała po koszuli chłopaka, sprawiając, że natychmiast przykleiła się ona do jego torsu, mruczał pod nosem wiązankę przekleństw, gdy wracał do miejsca, w którym siedział widocznie bardziej podpity Syriusz niż jeszcze jakieś dziesięć minut temu, co dziwne żaden nauczyciel nie zwrócił jeszcze uwagi na szkliste od alkoholu oczy, ani na pijacką czkawkę, a może po prostu udawali, że nie widzą i postanowili dać im się wyszaleć, aby później dawali z siebie więcej?
- Coś się stało Rogasiu? – zapytał niewinnie czkając głośno.
- Nie dlaczego? – odparł udając zdziwienie.
- Zwykle raczej nie chodzisz z koszulą oblaną piwem kremowym. Którą tym razem próbowałeś poderwać na tekst ,, Jestem James zapamiętaj to imię, bo niedługo będziesz je krzyczeć całą noc’’? – spytał sięgając po kolejną butelkę ognistej whiskey.
- Jesteś obleśny – mruknął zniesmaczony Remus, siadając obok przyjaciół.
Na czole Lupina w niebieskawym oświetleniu lśniły kropelki potu, jako jedyny z Huncwotów nie spędzał tegorocznego balu Halloweenowego przy barze, tańczył z co najmniej pięcioma wampirami, wróżkami i pannami śmierć. Zmarszczył nos kiedy dotarł do niego odór ognistej whiskey, połączonej z zapachem wody kolońskiej Rogacza i kremowego piwa, które znajdowało się na koszuli owego Rozczochrańca.
- Jakim cudem jeszcze was nauczyciele nie przyłapali na piciu? – spytał zrezygnowany, kiedy Syriusz zaczął śpiewać hymn Wielkiej Brytanii co chwilę czkając.
- ,, God save our gracious Queen, Long live our noble Queen, God save the Queen’’* - zawodził chłopak, wymachując jednocześnie wyczarowaną przez siebie flagą Wielkiej Brytanii.
- Black, koniec imprezy – mruknął James, łapiąc przyjaciela pod ramię i podnosząc go ze stołka.
Syriusz stanął chwiejąc się lekko mimo tego, że z jednej strony podtrzymywany był przez lekko wypitego Jamesa, a z drugiej przez Remusa, który nie odezwał się ani słowem, mimo że nie pochwalał upijania się na balu, gdzie kręcą się nauczyciele.
Nie zdążyli przejść dwustu metrów, kiedy Syriusz stanął jak wryty, a jego twarz poczerwieniała. Chłopak wyrwał się z uścisku zdziwionych przyjaciół i mimo że ledwo stał na nogach, to dzielnie przedzierał się przez tańczących uczniów i nauczycieli.
Gryfoni spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami, ponownie wracając na swoje miejsca przy barze.
~*~*~
,, Caeca Invidia Est’’*

Syriusz Black mimo procentów krążących w jego krwi, chwiejąc się, przedzierał przez tańczących uczniów. Przez cały wieczór był niemal pewny, że urządziły sobie pidżama party ze wzdychaniem do plakatów z ulubionymi graczami quidditcha, głupimi wróżbami, bitwą na poduszkami. Tymczasem w tłumie dostrzegł dziewczynę, której najmniej się spodziewał, a skoro ona tu była to była i reszta. Kiedy w końcu stanął obok dziewczyny miał za sobą kilka bliskich spotkań z podłogą i rozbawionych spojrzeń osób, które pomogły mu się pozbierać.

- Meadowes?! Co ty tu robisz?! – warknął, na co dziewczyna oderwała się od Krukona.
- Black, a co robi się na balu? – odparła pytaniem na pytanie, wyraźnie zirytowana.

- Przecież miałyście mieć pidżama party! – wykrzyknął, a Dorcas spojrzała na niego jak na idiotę.
- A kto tak powiedział? – spytała, unosząc lewą brew.

- Przecież nikt was poza nami nie zaprosił!
- Jak widać zaprosił – odparła, uśmiechając się słodko i całując w policzek Krukona, który trzymał dłoń na tali dziewczyny.

- Idziesz ze mną! – warknął i chwycił dłoń dziewczyny, ciągnąc za nią mocno.

- Puszczaj Black! – syknęła, usiłując wyrwać dłoń z uścisku palców młodego Gryfona. Bezskutecznie.
- Nie ma mowy! Ta Pani już wychodzi – warknął do zaskoczonego Krukona.

Mimo że dziewczyna ze wszelkich sił kopiąc, drapiąc i prychając starała się uwolnić z uścisku Gryfona, to chwilę później znajdowali się już na korytarzu, gdzie dopiero puścił ją chłopak. Rozważała nawet ignorowanie Syriusza i wrócenie na salę, gdzie w najlepsze trwał bal halloweenowy, kiedy jednak padło na nią wkurzone spojrzenie Gryfona, wywróciła tylko oczami i założyła ręce na piersi.

- Czy ty jesteś pijany Black? – spytała Dorcas pierwsza, przerywając niezręczną ciszę.
- Może – burknął chłopak.

- W takim razie wybacz Black, ale nic tu po mnie. Wyciągnij sobie z kieszeni butelkę ognistej i daj mi wrócić do Nicka – powiedziała i już miała się odwracać w celu odejścia, gdy na jej nadgarstku zacisnęły się palce Syriusza.
- Czekaj.

- Na co? Na zbawienie? Nie… - zaczęła, lecz przerwał jej zniecierpliwiony Black.
- Uh, zamknij się chociaż raz co? – mruknął i chwiejąc się lekko przyciągnął do siebie zaskoczoną Meadowes – Jesteś tak cholernie irytująca, wiesz? – dodał, zanim jego usta opadły na jej lekko rozchylone wargi.

Dziewczyna zastygła na moment osłupiała, po chwili jednak oddała pocałunek. Usta chłopaka smakowały ognistą whiskey i cynamonem. Palce dziewczyny ciągnęły za końcówki włosów chłopaka, przez co Gryfon cicho jęknął. Oderwali się od siebie, oddychając ciężko. Oczy Meadowes zrobiły się wielkie, jakby dopiero teraz dotarło do niej, co przed chwilą miało miejsce. Całowała się z NIM. Całowała się z największym Casanovą Hogwartu, cóż jego usta prawdopodobnie zostały stworzone tylko w tym celu, większość Hogwartu mając do wyboru: Całowanie się z Syriuszem Blackiem, czy rozmowa z nim? Wybrałaby rzecz jasna to pierwsze.

- Nigdy więcej tego nie rób – syknęła, czerwieniejąc na twarzy i odchodząc.
Nie zatrzymał jej. Sfrustrowany przesunął ręką po włosach, ciągnąc się za nie lekko, jeszcze chwilę temu robiła to ona. Syriusz Black, już dawno przekonał się o tym, że kobieta zmienną jest, dlaczego więc wciąż obchodziła go ONA? Ta, która ma najbardziej zmienne humory na świecie ta, która jest wygadana, ma najlepsze wszystko, ale nie jest idealna. O nie Dorcas Meadowes nie jest ideałem.

Ze wszystkich kobiet na świecie Syriusz Black uparł się na Dorcas Meadowes, czy ktoś kiedyś zrozumiał faceta?

Nie obchodziło go wtedy nic. Nawet to, że był totalnie pijany i ledwo trzymał się na nogach, zapomniał. Poszedł się napić w towarzystwie innych samotnych pryszczatych kretynów.
~*~*~
,, My głupcy,
Którzy kochamy’’
~ J.K. Rowling
James Potter, prawdopodobnie jedyny samotny na balu, jeśli nie licząc kujonów z kółka szachów czarodziei. Chłopak przeczesywał tłum z nadzieją, która jak wiadomo jest matką głupich. Miał nadzieję, że ją znajdzie w końcu skoro była Meadowes, to była też reszta. To jak szukanie igły w stogu siana i Gryfon był tego świadomy, setki dziewczyn każda przebrana niemal identycznie, setki piorunujących spojrzeń, skierowanych do tych, które chciały być oryginalne i jako któreś tam z kolei przebrały się za księżniczkę w różowej falbaniastej sukience, wampira z ostrymi zębami w gotyckim stylu. Wiedział, że ona wyróżniałaby się z tłumu, ogniście rude włosy, poznałby na końcu świata. Na myśl jej siedzącej gdzieś gdzie nie jest w stanie tego wyłapać ludzkie oko w tłumie ludzi, jego serce przyśpieszało. Sięgnął po butelkę ognistej whiskey, której wciąż nie zarekwirowała McGonagall, która normalnie szybko by się zorientowała w sytuacji, jednakże McGonagall wesoło pląsała sobie z Dumbledorem, za którym ledwo nadążała.
Chłopak nie trudził się nawet tym, by sięgnąć po szklaneczkę. Przechylił butelkę i skrzywił się lekko, gdy alkohol zapiekł go w gardle.
- Co tu tak sam siedzisz Rogaśku? – wybełkotał Syriusz, który po tym, jak Meadowes dała mu kosza, zdążył wypić ze trzy butelki ognistej.
- Nie sam – wymamrotał biorąc kolejnego łyka bursztynowego płynu – Mam do towarzystwa dwie pluszowe lamy – dodał i pokazał palcem na dwie pluszowe zabawki siedzące przy ognistej whiskey, zupełnie jakby pilnowały, żeby nikt poniżej siedemnastego roku życia, nie leżał pijany pod stołem.
- Zacne towarzystwo – powiedział czkając głośno.
- Wolę lamy niż… - zaczął, ale przerwał mu Syriusz, który uderzył go w ramię wpatrując się w jeden punkt – Oho, wilk namierzył owieczkę – zażartował Potter, uśmiechając się szeroko.
- Jakie ona ma nogi! Zlizywałbym z nich bitą śmietanę! – wykrzyknął Black, wymachując ręką, co skończyło się tym, że jedna z ostatnich butelek ognistej whiskey przewróciła się, a bursztynowy płyn zalał blat.
- Uhm Black zachowaj swoje galopujące fantazje dla siebie – wymamrotał James, marszcząc nos.
- Idzie tu! Ona tu idzie! Mój urok osobisty przyciąga ją niczym woda pioruny! – powiedział uśmiechając się pijacko.
- No co ty Black, to pewnie tylko zapach twojego spoconego cielska ją przyciągnął.
Syriusz, chcąc kopnąć rozczochrańca w piszczel trafił w nogę od stołku barowego, skrzywił się i schylił, żeby rozmasować bolące miejsce. Chłopak stracił równowagę i spadł z krzesełka lądując przy stopach dziewczyny, z której nóg chciałby zlizywać bitą śmietanę. Zielonooka skrzywiła się zupełnie jakby przy jej stopach leżał olbrzymi karaluch, a nie sam Syriusz Black.
- Pokłony później – powiedziała lekko zachrypniętym głosem, a Gryfon zaniemówił. Ocknął się dopiero na dźwięk tłuczonego szkła.
James z lekko rozchylonymi ustami wpatrywał się w nowo przybyłą, nie zwrócił nawet uwagi na to, że upuścił butelkę, która rozbiła się w drobny mak, a drobne odłamki szkła poleciały w każdym możliwym kierunku. Cały cholerny wieczór szukał rudych włosów, na daremno. Jej rude włosy były czarne. Jedynie zielone iskrzące rozbawieniem oczy zdradzały z kim miał do czynienia.
-Evans – wymamrotał osłupiały.
- We własnej osobie. Potter – powiedziała uśmiechając się ironicznie.
- W rudych włosach było ci lepiej, o nogach nie wspomnę Black chciał zlizywać z nich bitą śmietanę – palnął, a gdy dotarło do niego co powiedział na jego policzkach wykwitły dwie czerwone plamy. James Potter się zarumienił o zgrozo.
Lily się skrzywiła jeszcze bardziej spoglądając na Syriusza, który nieporadnie gramolił się z podłogi. James doskoczył do przyjaciela i pomógł mu się podnieść, chłopak nie nadawał się już do niczego. Wyglądał jakby zaraz miał zwrócić wszystko co wypił dzisiejszego wieczoru.
- Wybacz Evans, ale nie mam czasu na pogawędki – powiedział Potter, widząc, że dziewczyna otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć – Muszę go zaprowadzić do Pokoju Wspólnego, zanim McGonagall lub inny nauczyciel się połapie, że ktoś przemycił tu ognistą whiskey – dodał i odszedł zostawiając dziewczynę samą.
Po raz drugi w ciągu  tygodnia to on ją zostawił, nie nalegał na spotkania odsunął się w cień, mimo że tego właśnie chciała to było dziwnie zła, że tyle za nią latał, a teraz wykręca się odprowadzeniem Syriusza do Pokoju Wspólnego, żeby tylko z nią nie rozmawiać.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i odeszła, nie była jeszcze gotowa, aby powiedzieć coś, co było wiadome od zawsze. James Potter mimo pomimo i wbrew nigdy nie był jej obojętny.
,, Love can touch us one time
And last for a lifetime’’.
~*~*~
Jak dobrze wrócić *-*
Rozdział nie jest do końca taki jaki chciałam, żeby był. Będę pracować nad tym, żeby następne były lepsze :))
* Hymn Wielkiej Brytanii
* Caeca Invidia Est - Zazdrość jest ślepa

Następny rozdział postaram się dodać na początku lipca, ale nic nie obiecuję :))

Z góry przepraszam za wszelkie błędy postaram się je wyłapać i poprawić w weekend.
Do napisania!
Mała ^^