poniedziałek, 20 kwietnia 2015

11. Zauroczenie zakochanie, czy beznadziejna miłość?

Hej ;-)

Czy jedno wielkie ,,przepraszam'' wystarczy? Nie sądzę. Ale, mimo to przepraszam tak bardzo mocno. Przyszła sobie jedna wredna czarnowłosa wiedźma i myśli, że jedno ,,przepraszam wystarczy'' straszna naiwniaczka.

No, ale cóż zapraszam (nareszcie) na rozdział

~*~*~

,,Zwycięzcami w miłości są pokonani przez miłość.’’
S.F

On. Otoczony wianuszkiem wdzięczących się do niego upudrowanych wymalowanych tapeciar. Ona otoczona uwodzicielskimi spojrzeniami najprzystojniejszych chłopaków w szkole. On puszcza oczko do najbliżej stojącej dziewczyny, która omal nie zemdlała. Ona uśmiechnęła się pięknie do najbliżej stojącego chłopaka. Zwrócił wzrok na dziewczynę, która posyłała właśnie jeden ze swoich najpiękniejszych uśmiechów jakiemuś Krukonowi. Ona spojrzała na niego. Chłopak w najlepsze flirtował z jakąś wyjątkowo różową dziewczyną. Odwróciła wzrok. On przyciągnął do siebie ową dziewczynę i namiętnie pocałował. Ona przyciągnęła do siebie Krukona któremu jeszcze sekundę temu posyłała uśmiech. Pocałowała go. Oboje jednocześnie oderwali się od swojej partnerki i swojego partnera wytarli szybkim ruchem usta. Jednocześnie obrócili się na pięcie i oboje odeszli każde w innym kierunku. Zostawiając zdezorientowaną dwójkę przed klasą od transmutacji.

Ona podążała na siódme piętro do Pokoju Życzeń w nadziei, że nikt jej nie przeszkodzi.

On podążał na siódme piętro do Pokoju Życzeń pewny tego, że nikt mu nie przeszkodzi przecież niewiele osób wie o tym Pokoju.

Ona poruszała się szybko, lecz jednocześnie z jakąś niezwykłą gracją i lekkością pomimo wypełnionej pytaniami głowy, która jakimś cudem jeszcze nie eksplodowała. Nie wiadomo jak jedna osoba może mieć w sobie tyle uczuć jednocześnie. Rozpacz żal smutek beznadzieja jednocześnie jakaś niezidentyfikowana siła pchała ją ku Pokojowi Życzeń, w którym pragnęła się zaszyć i przemyśleć to wszystko.

On niczym grecki Bóg. Podążał szybkim krokiem nie zwracając uwagi na ciche ,,ochy’’ i ,,achy’’ landrynkowych potworów, do których już zdążył się przyzwyczaić. Szedł szybkim krokiem idealnie stawiając stopy idealne włosy co chwila wpadały mu do oczu, więc poprawiał je niecierpliwie idealnym ruchem ręki. Dla jego fanek wszystko, co zrobił było idealne i niesamowite, bo ,,Syriusz to zrobił ‘’. Prawda była taka, że niczym się nie różnił od zwykłego niezbyt urodziwego człowieka, bo czym jest wygląd przy charakterze? Wygląd to rzecz niestała. Lecz charakter w stu procentach nie zmienia się nigdy. Pragnął zaszyć się w Pokoju Życzeń przemyśleć wszystko i wyjść z niego i wiedzieć co zamierza zrobić.


Ona szła ze spuszczoną głową jeden jedyny raz nie zwracała uwagi na to, że idzie zgarbiona, że jej idealna zawsze fryzura zamieniła się w burzę niesfornych potarganych włosów, które swoim wyglądem przerażały bardziej niż włosy niczym miotła Pottera. Ktoś, kto nigdy nie widział w takim stanie Meadows mógłby pomyśleć, iż spotkał jej zombicznego sobowtóra. Nic dziwnego. Staranny makijaż teraz uległ całkowitemu zniszczeniu tusz, który nałożyła na rzęsy teraz spływał jej po policzkach mieszając się z łzami. Które nie wiedzieć, kiedy zaczęły płynąć.

On szedł z rękoma w kieszeniach nic nie zdradzało jego stanu. Stanu w jakim on Syriusz Black znajdował się po raz pierwszy. Bo czy kiedykolwiek odczuwał coś takie związanego z jakąś dziewczyną. Nie. Był jednak fakt, że Meadows nie była jakąś dziewczyną była dziewczyną jedyną w swoim rodzaju niepowtarzalną. Taką, która na pewno nie powinna być zraniona przez jakiegoś drania. A przecież Syriusz Black zdecydowanie się zaliczał do grupy drani, których jedną z trzech złotych zasad było zostawić. Ale, kto powiedział, że znany z podbojów damskich serc Black nie może czuć do słodkiej Dorcas Meadows coś więcej niż zwykłą miętę? On sam.
Oboje szli . Wpadli na siebie. Spojrzał na nią z przerażeniem. Nie bał się, że coś się jej stało bardziej bał się tego, że jego twarz wyraża wszystko. Te emocje wątpliwości, które, nim targały od momentu, gdy ujrzał ją na peronie po dwóch miesiącach przerwy. Przerażało go to, że tak szybko ze zwykłej znajomej zamieniła się w kogoś, o kim musi pomyśleć przed snem, by w ogóle zasnąć. Przerażało go, że pożera ją wzrokiem, gdy tylko jest w zasięgu jego stalowo-szarych oczu. Przerażało go, że gdy jej nie ma wszystko traci na barwie. Podczas bezsennych nocy zaciskał oczy usiłując zasnąć, lecz obraz jej roześmianej z burzą niesforny włosów na głowie stawał mu przed oczami. Podczas wypraw z Huncwotami kilka razy omal nie wpadli przed Filchem. I to dlaczego? Dlatego, że on myślał o pewnej dziewczynie, która w tym momencie stała naprzeciw niego i mierzyła go wściekłym spojrzeniem. On patrzył się bezczelnie na jej odsłonięty dekolt. Nieświadom tego co robi oblizał wargi a dziewczyna poczerwieniała ze złości.

- Nie pozwalaj sobie Black!- syknęła patrząc w jego oczy.

- Nie mam bladego pojęcia, o co ci chodzi Meadows. – odparł spoglądając jej w oczy. W momencie, gdy jego wzrok natrafił na jej wzrok przeklinał swoją męską chęć zdobywcy.

- Nie do twarzy ci z głupotą. – odparła.

- A, więc twierdzisz, że jestem inteligentny.

- Nie ja tylko twierdzę, że nie warto być większym dupkiem, głupkiem i imbecylem niż jesteś.

- Ucisz się Meadows, twój głos przypomina mi syk węża…. Ah no tak zapomniałbym cała twoja rodzina była w Slytherinie. – Warknął a Meadows spojrzała na niego wzrokiem, który mógłby zabijać.

- A twoja to niby nie?

- Są malutkie wyjątki w tym jeden stoi przed tobą.

- Moja rodzina bynajmniej nie ma zamiaru przyłączyć się do Sam-Wiesz-Kogo. A twoja? Od twojej to na kilometr wyczuć idzie czarną magię. – A tak w ogóle to w mojej rodzinie też są wyjątki w tym jeden z nich stoi przed tobą.

- Odczep się od mojej rodziny Meadows!

- Sam zacząłeś Black!

- Ja?- spytał udając zdziwienie.

- Pieprz się Black.

- Z tobą? Zawsze.

- Z tobą? Nigdy.

- No, nie mów, że to nie jest szczyt twoich marzeń. – odparł pewny siebie Black.

- Muszę cię rozczarować Black. Seks z tobą nigdy nie był nie jest i nie będzie szczytem moich marzeń. – odparła a Syriuszowi zrzedła mina.

- Tak? To co jest szczytem twoich marzeń?

- Byś zniknął sprzed moich oczu… Wiesz nie chcę mieć koszmarów w nocy.

- Mówisz i masz Meadows! Tylko żebyś nie musiała błagać mnie na kolanach bym powiedział do ciebie, choć słowo.

- Śnij dalej Black. – odparła starając się nie pokazać Syriuszowi jak blisko jest od wybuchnięcia płaczem. Tu i teraz przed ścianą, w której zwykle pojawiają się drzwi do Pokoju Życzeń. Tu i teraz na środku korytarza.

- Śnić mogę, ale na pewno nie o tobie. – odparł odwracając się na pięcie i odchodząc.
**

Deszcz - najstarsza kołysanka świata. P.R
Pokój Wspólny Gryfonów jak nigdy wypełniony był po brzegi uczniami z domu lwa. Ci, dla których brakło już miejsca na sofach i krzesłach wyczarowywali koce i mościli się na nich. Od tych wszystkich Gryfonów biła jakaś zadziwiająca energia, która kumulowała się i znajdowała swoje ujście w salwach śmiechu. Gdyby śmiech dało się zamienić na promienie słoneczne to teraz Pokój Wspólny tonął, by w słońcu jednak tak nie było, gdyż za oknem panowała okropna pogoda jak na początek października. Ściana deszczu przysłoniła cały widok na błonia jakby jacyś Bogowie płakali nad okrucieństwem świata silny wiatr, który się zerwał wyginał drzewa. Niebo zasnuły ciemnogranatowe chmury. Słońce jakby nie miało siły przebić się przez ten ogrom ciemnogranatowej przestrzeni. Mimo, że pogoda była tak paskudna to wszyscy tryskali energią i rozmawiali zawzięcie o nadchodzącym meczu Gryfonów z Krukonami, który miał się odbyć już tydzień temu, ale z racji koszmarnych warunków pogodowych został przesunięty na nie do końca wiadomy termin. Mimo, że termin meczu był bliżej nieokreślony zapaleni kibice quidditcha mówili z podnieceniem o szykującej się po meczu imprezie, która była już zaliczana do tradycji. Skoro meczu jeszcze nie było to skąd brała się ta pewność, że i tym razem zwycięży Gryffindor? Odpowiedź składa się z dwóch słów ,,James Potter’’. On ten, który jeszcze nigdy nie zawiódł, odkąd w drugiej klasie został przyjęty do drużyny Quidditcha domu lwa. Wówczas kapitanem był Eric Diggory*, który przyjmował w sumie tylko uczniów od klasy czwartej, którzy umieli coś więcej niż tylko dosiąść miotły i zrobić jedno okrążenie bez uprzedniego upadku z wysokości. Jednak w ramach wyjątku według tak niezwykłego talentu jaki posiadał Rozczochraniec przyjął Jamesa do drużyny. Prawdopodobnie to, wtedy Potter stał się napuszonym kretynem narcyzem i egoistą… Tak przynajmniej twierdzi Evans.
Przy kominku, gdzie stała kanapa i cztery fotele siedział chłopak o miodowych włosach i oczach wpatrywał się w płomienie, które odbijały się w jego oczach powodując, że były one takie… hipnotyzujące? Jakby bez tego nie były. Większość dziewczyn uganiała się za Jamesem i Syriuszem, którzy mieli je w głębokim poszanowaniu. Jednak żadna nie zwracała uwagi na trzeciego z Huncwotów, tego, który mimo licznych małych blizn na twarzy niemal dorównywał, im wyglądem. Prawie żadna tego nie zauważała, a ta co zauważała najczęściej siedziała cicho, a w obecności blondyna jej policzki oblewały się czerwienią ,ręce trzęsły a głos drżał. Czy to było zakochanie? Być może. Na tym etapie ciężko odróżnić zauroczenie od zakochania. Rozmyślania chłopaka przerwały dwie chichoczące dziewczyny, które podeszły do sofy stojącej przy kominku i na niej usiadły nadal rozmawiając o czymś zawzięcie. Co dwa słowa, które wylewały się niczym potok z ust każdej dziewczyny można było wyłapać słowo ,,bal’’ i ,,nie uważasz, że to cudowne’’ do śmiechu mogło doprowadzić stwierdzenie ciemnowłosej dziewczyny ,,O nie w co ja się ubiorę?’’. Samo stwierdzenie co prawda nie miało w sobie nic takiego co mogłoby doprowadzić do śmiechu jednak, że dziewczyna, która stwierdziła, iż nie będzie miała w co się ubrać powiększyła szafę zaklęciem zwiększająco-zmniejszającym tak, by pomieścić wszystkie swoje ciuchy, których zabrała tyle jakby już nie miała do domu wrócić. Przecież to tylko dziesięć miesięcy.

- Co jest tak fascynującego, że buzie się wam nie zamykają? – odezwał się pierwszy chłopak wyrywając przyjaciółki z litanii pt.,, Jeśli natychmiast nie pójdziemy po sukienki to wykupią wszystkie na całym świecie’’.

- Jak to co? Bal halloweenowy.- odparły jednocześnie.

- A co tak fascynującego w balu halloweenowym? Przecież to zwykła maskarada.

- Jak to co? sukienki! buty dobrana biżuteria idealna fryzura makijaż i atmosfera! – odparły znowu jednocześnie.

- Bal jak co roku żadna nowość- mruknął Remus.

- Pesymista jak zawsze- prychnęła Blondwłosa.

- Po prostu wyrażam swoje zdanie.- powiedział a dziewczyna chciała coś odpowiedzieć, lecz jej przerwał. – Partyjka szachów?

- Jasne- odparła szybko Elizabeth i oblała się rumieńcem, gdy wzrok przyjaciółki i Lupina spoczął na niej.

Z jednej partyjki szachów zrobiły się dwie trzy pięć osiem a przy siedemnastej którą wygrywał zdecydowanie Remus do Pokoju Wspólnego wpadł wściekły Black wyglądał gorzej niż wściekła McGonagall przy jednym ze znacznie większych dowcipów. Jedna dziewczyna, która niemal nie dostała palpitacji serca na widok Syriusza, który pokazał jej niezbyt uprzejmie, żeby się odczepiła. Jak? Każdy się domyśla. Środkowym palcem. Dziewczyna jednak się nie zraziła wręcz stała się jeszcze bardziej nachalna. Widocznie środkowy palec uznała jako znak miłości, ponieważ rzuciła się na biednego niczego się niespodziewającego chłopaka powodując tym samym, że chłopak stracił równowagę i upadł na podłogę. Próbując wstać uderzył się o kant stolika z takim impetem, że aż pociemniało mu przed oczami.

 - Oszalałaś kobieto?- jęknął wciąż siedząc na podłodzie i rozmasowując sobie bolące miejsce.

- Och, przepraszam Syriuszku moje ty biedactwo!- wykrzyknęła i chciała ponownie rzucić się na Syriusza, lecz ten w ostatnim momencie się odsunął.

-Sio mi stąd!- warknął i podniósł się z podłogi trochę za szybko, bo zakręciło mu się w głowie.

-Ale Syriuszku!

- Powiedziałem odpieprz się landryno- warknął i ruszył w stronę schodów prowadzących do dormitorium chłopców zostawiając za sobą stojącą na środku pokoju oniemiałą dziewczynę.

- Oto jak słynny Syriusz Black traktuje swe naiwne fanki – powiedziała kpiąco postać stojąca w progu Pokoju Wspólnego.

- Nikt cię o zdanie nie pytał Meadows. - warknął chłopak i wbiegł po schodach, a po chwili można było usłyszeć trzaśnięcie drzwiami.

- O co tu chodzi? Wściekła Dorcas wściekły Syriusz.- spytał zdezorientowany chłopak, gdy tym razem trzasnęły drzwi dormitorium dziewcząt.

- Nadal nie rozwiązałeś tej zagadki Remusie?

- Szczerze mówiąc to nie.

- Twój mózg zaczyna się starzeć Lunio.

- To nie zawodny znak, że jestem Huncwotem.-odparł zadowolony z siebie chłopak i podniósł się z westchnieniem z fotela i ruszył w stronę swojego dormitorium. Dziewczyny jak na zawołanie podniosły się z kanapy i ruszyły w stronę damskiego dormitorium musiały przecież się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.
~*~*~
,,Kto raz widział granice świata, ten najboleśniej doświadczać będzie swego uwięzienia’’ O.T

Wróciła a jednak jej nie było… Ciało spoczywało w Mungu tak jak wcześniej. Mózg odbierał wszystko, dźwięki sygnały i impulsy. A jednak myśli wciąż tkwiły na tamtej łące, gdzie po raz pierwszy ujrzała tak podobną do siebie samej kobietę, która później zaś okazała się jej prababką. Stos książek leżących na szafce obok łóżka nadal leżał nietknięty, gdy tylko Rudowłosa otwierała książkę i zaczynała czytać po pierwszym zdaniu jej myśli uciekały w tylko jej jednej wiadomym kierunku. Rozczochraniec jak tylko mógł odrywał ją od rozmyślania o tym co utraciła wesołymi anegdotkami, gdy słyszała jego beztroski śmiech, gdy odpowiedziała na jego zaczepkę ciętą ripostą rozjaśniało się wszystko, co wydawało się niemal czarne lub szare. James do niedawna nieznośny egoista był jej wybawieniem od ponurych myśli i zbyt częstego wracania do tego co było w raju. Chłopak cieszył się, jak dziecko, że Ruda zaczyna wracać do formy czego dowodem były jej docinki, gdy opowiadał jak przeminął mu dzień spędzony z Rudowłosą jego oczy błyszczały zdrowym blaskiem od dawna w Jamesie nie było tylko werwy co teraz. Jego energia zaś przelewała się na treningi quidditcha, które odbywały się mimo niezbyt udanej pogody zawodnicy domu lwa po treningu z pełnym dynamiki Kapitanem, ledwo chodzili i nie mieli siły się nawet odezwać. Za to James Potter po każdym treningu wychodził ze swojej szatni kapitana pogwizdując wesoło i pędząc co sił do Pokoju Wspólnego, gdzie omal nie porywał do tańca jednej pierwszej lepszej Gryfonki, która dostawała rumieńców, gdy padł na nią pełen życia wzrok chłopaka który tak nagle zniknął, ale teraz znowu powrócił. Powrócił i każdy miał nadzieję, że zostanie na dłużej. Teraz James Potter znów spiskował z resztą Huncwotów na temat nowego kolejnego na skalę Huncwota dowcip. Wszyscy cieszyli się z powrotu Rudowłosej do świata żywych i Jamesa z krainy ciągłego smutku i przytłoczenia.

- Lily?- Szepnął chłopak a dziewczyna oderwała wzrok od stronnic książki, lecz pewnie nawet nie wiedziała o czym czyta.

- Tak?- spytała spoglądając na niego.

- Dlaczego nie próbowałaś dać jakiegoś znaku, że nadal żyjesz i walczysz?

- To nie było takie proste James. Nie mogłam wejść do własnego dormitorium, bo jakaś siła mnie od tego powstrzymywała nie mogłam się z wami skomunikować, choć próbowałam. Nie słyszałam o czym mówicie raz byłam w waszym dormitorium z całej waszej czwórki tylko ty nie spałeś siedziałeś na parapecie i wpatrywałeś się w księżyc. Spojrzałeś w moim kierunku i szepnąłeś jedno słowo ,,Lily’’ myślałam, że mnie zobaczyłeś, ale teraz nie jestem tego taka pewna.

- Myślałem, że mam jakieś dziwne omamy. Twoje zielone oczy rude włosy cała ty w moim dormitorium wiedziałem, że to nie możliwe, lecz, gdy zniknęłaś po kilku sekundach tylko upewniłem się w swoich domysłach, że to były tylko jakieś halucynacje lub sen na jawie.

- James? Kiedy będę mogła stąd wyjść? –spytała zmieniając gładko temat.

- Nie wiem, uzdrowiciel powiedział, że jeśli nie jestem twoim mężem to o niczym nie może mnie informować. – odparł śmiejąc się.

- Jeden jedyny raz żałuję, że nie jesteś moim mężem. – odparła żartobliwie i też się roześmiała.
W tym momencie, gdy James i Lily zaśmiewali się do łez w drzwiach Sali stanęła Pani Evans, a za nią Pan Evans obładowany siatkami.

-Witaj kochanie! – powiedziała kobieta i podeszła szybkim krokiem do łóżka dziewczyny.

- Cześć mamo. - odparła.

- Witaj promyczku- powiedział, gdy z westchnieniem ulgi położył siatki na szafce przy łóżku a te, które się nie zmieściły postawił na podłodze.

- Cześć tato – odparła.

- Widzę, że James nie jest już nadętym egoistą dupkiem i wypłoszem. – powiedziała Pani Evans a Lily się zaczerwieniła zaś James po raz kolejny się roześmiał.

- Mamo!- syknęła Rudowłosa.

- Już dobrze Lilka, tak tylko mi się wyrwało.

- To niech ci się lepiej więcej już nie wyrywa, bo Lily nam się zamieni w pomidora- powiedział niby ganiąc Mary Evans ojciec Lily.

- Tato! Dostałeś kiedyś upiorogackiem? Nie? To teraz jest świetna, żeby to zmienić.- odparła Rudowłosa sięgając po różdżkę.

- Nie polecam upiorogacków Lilki. – powiedział krzywiąc się James.

- Nie przesadzaj Potter i tak jeszcze muszę je doszkolić. – powiedziała do Jamesa. – A ty tato jesteś świetnym obiektem do ćwiczeń – dodała i uśmiechnęła się słodko.

-Nie proszę, proszę błagam o litość!- wykrzyknął żartobliwie i teatralnie upadł na kolana składając ręce jak do modlitwy.

- Nie błaznuj Mark!- skarciła mężczyznę mama Lilki.

- Nie może nie błaznować przecież jego marzeniem było pracowanie w cyrku.- powiedziała złośliwie Lily.

- I ty Rudzielcu przeciwko mnie? Łamiesz mi serce! – powiedział i wytarł teatralnie wyimaginowane łzy.

- Nie wzbudzaj w dziecku sztucznego poczucia winy.

- Ja wzbudzam poczucie winy? Lily czy ja wzbudzam w tobie poczucie winy? – spytał z nadzieją na zaprzeczenie mężczyzna.

- Wzbudzasz… Wzbudzasz, bo żałuję, że tak późno postanowiłam przywrócić twój mózg do stanu używalności. – powiedziała robiąc sztuczną smutną minę.

- Chyba nie mówisz poważnie?- spytał odrobinkę przestraszony.

- Ja? Jak najbardziej poważnie. Muszę ci jakoś wynagrodzić to zaniedbanie z mojej strony-powiedziała podnosząc różdżkę z kołdry. – Jak myślisz James Densaugeo będzie w sam raz? – zwróciła się do chłopaka, który poczerwieniał od tłumionego śmiechu.

- Ohh… Tak sądzę, że będzie idealnie.

- Densaugeo?- spytał niepewnie.

- A nic takiego. To tylko zaklęcie powiększające.- powiedziała i uśmiechnęła się.

- Powiększające co?

- Zęby- dokończył James a Mark Evans aż podskoczył na krześle i skulił się w sobie.

- Lily? Przemyślałaś to?- spytał jękliwym tonem.

- Oczywiście przecież nie mogę żyć z poczuciem winy, że przeze mnie jest z twoją głową gorzej niż z moją.- odparła i wyciągnęła przed siebie różdżkę.

- Ależ nie trzeba winy zostały ci wybaczone i dostałaś rozgrzeszenie! A teraz odłóż różdżkę, bo biedny ojciec dostanie zawału – powiedział i spojrzał na nią prosząco.

- Skoro tak to, masz rację… Po co powiększać zęby, skoro to z twoją głową jest coś nie tak. – odparła i opuściła różdżkę.
- Dzięki ci Merlinie-mruknął pod nosem Mark Evans a Lily i Mary spojrzały na siebie z iskierkami rozbawienia w oczach, a James porównywał je obie do siebie.
~*~*~
,, […] – Niestety, Damo Nieba, moją jedyną prawdziwą miłością pozostaję ja sam.

Dorothea wybuchnęła śmiechem.

- Przynajmniej nie martwisz się odrzuceniem, chłopcze.

- Niekoniecznie. Od czasu do czasu się odtrącam, żeby było ciekawiej’’ Dary Anioła – Miasto Kości

Narcyz pozer pępek świata egoista egocentryk szpaner pyszałek. Tyle słów oznaczających to samo. Oznaczających osobę, która od czasu do czasu staje się egoistą, żeby poczuć się lepiej. Tymczasowy egoista w pełnej krasie rozpaczał nad swym podłym losem. Na podły los składały się natrętne landrynki brak czystych ulubionych bokserek lub jedna… może dwie dziewczyny, które oparły się jego urokowi. Na podły los mógł składać się również pryszcz, który wyskoczył mu na brodzie. Syriusz Black. Szkolny błazen posiadający prawie najliczniejszą kolekcję trofeów o, które pieczołowicie od czasu do czasu się troszczył. Teraz patrzył w lustro krzywiąc się nad swoimi niedoskonałościami, których z punktu widzenia króliczków playboya nie było. Z westchnieniem spojrzał na rozłożonego na swoim łóżku Lupina spoglądającego na niego z zaciekawieniem.

- No więc? – spytał wreszcie Remus przerywając ciszę, która trwała od momentu, gdy blondyn wszedł do dormitorium i omal nie dostał podręcznikiem do transmutacji, gdyby licząc od zachodu słońca wychodziły jakieś trzy godziny milczenia przerwane tylko tykaniem zegara i donośnym chrapaniem Petera, który zdążył zasnąć znużony wlekącą się w nieskończoność ciszą.

- Co chcesz usłyszeć? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Prawdę. Dobrze wszyscy wiemy, że twoje zachowanie nie jest normalne.

- Jak to nie jest normalne? Ślinię się, gdy mówię? A może seplenię? – zapytał i uniósł lewą brew w geście ironii.

- Black Black jak ty coś powiesz. – odparł rozbawiony James wchodząc ze świetnym humorem do dormitorium.

- Widzę, że randka z Rudzielcem się udała.- powiedział Syriusz z ulgą zmieniając temat.

- Tak… randka z jej rodzicami była dość…. Przyzwoita. – odparł i z westchnieniem wszedł do łazienki.

- Jacyś konsekwentni rodzice, którzy są za uprawianiem seksu dopiero po ślubie?- spytał Syriusz a Remus przewrócił oczami.

- Bardzo śmieszne Łapo. – powiedział James za zamkniętych drzwi. – A teraz wracamy do poprzedniego tematu. – odparł i wyszedł z łazienki z koszulką przewieszoną przez ramię.

- Oh… James, bo się zawstydzę!- powiedział Syriusz idealnie udając zakłopotanie.

- Faktycznie. Twoje umięśnienie przy moim to sflaczały balon- odparł a Syriusz zachłysnął się z powietrzem.

- Co proszę?! Mam nadzieję, że to było zwykłe przesłyszenie. – powiedział i spojrzał na Rogacza piorunującym spojrzeniem.

- Nie sądzę Łapuńciu z tego co pamiętam to wczoraj myłeś uszy. – odparł i schował się pod łóżkiem, gdy w jego stronę poleciał jeden z najbardziej opasłych tomów, które znajdowały się w królestwie pani Pince.

- Potter jak cię dorwę i strzelę w ciebie ,,Avadą’’ to osierocisz własne dzieci, zanim te zostaną spłodzone. – warknął Syriusz i zanurkował pod łóżko, gdzie obecnie ukrywał się Rozczochraniec.

- Aaaaaa! Nie bij! – piszczał niczym dziewczyna James wynurzając się spod łóżka.

- Pod jednym warunkiem powtórzysz to, co ja powiem.

- Dobra.

- Syriusz Black, jest najprzystojniejszym chłopakiem jakiego widział świat ma najlepsze umięśnienie i żadna dziewczyna nie oprze się jego urokowi.

- Syriusz Black nie jest najprzystojniejszym chłopakiem jakiego widział świat ma nie najlepsze umięśnienie i każda dziewczyna oprze się jego urokowi. Na koniec warto dodać, że jest narcyzem. – powiedział uroczyście i zrobił unik, gdy w jego stronę poleciał niebieski płomień.

- Dobra wracamy do starego tematu, nim James zostanie zeżarty przez stado zmutowanych niebieskich ptaków. - wtrącił się Remus.

- Wspaniały pomysł Luniaczku! – powiedział James i zaklaskał radośnie.

- Przypomnij mi potem, że mam o tego rozczochranego kretyna zabić- mruknął Syriusz i wskazał na Rogacza.

- No więc?- spytał Remus ponawiając pytanie sprzed dwudziestu minut.

- Co chcesz usłyszeć?

- Prawdę. Dobrze wszyscy wiemy, że twoje zachowanie nie jest normalne.

- A dlaczego nie jest normalne?

- Po pierwsze Syriusz Black nigdy nie trzasnąłby drzwiami przez dziewczynę, która nic dla niego nie znaczyła. Po drugie skorzystałby z okazji i zajrzał w dekolt Meadows. Po trzecie nigdy nie przepuściłby okazji zobaczenia jak Dorcas czerwieni się z zażenowania. Tak, więc albo ty nie jesteś Syriuszem Blackiem albo bardzo poważnie uszkodziłeś sobie mózg. – powiedział i przyjrzał się Syriuszowi.

- No i co chcesz usłyszeć, że jestem idiotą kretynem i debilem?

- Nie…

- Choć nie da się ukryć, że, nim jesteś- przerwał Remusowi James.

- Dzięki Rogaczu po prostu dzięki- mruknął Syriusz.

- Zawsze do usług przyjacielu!

- Zapamiętam sobie jakbym miał zamiar kogoś zabić. – powiedział i sugestywnie poruszył brwiami.

~*~*~
,,Miłość przyjdzie wtedy gdy będzie najmniej oczekiwana’’ M.C

Brązowowłosa nieświadoma tego, że po drugiej stronie schodów w jednym z dormitorium trwała podobna dyskusja, która za niedługo będzie miała miejsce tu w damskim dormitorium numer pięć. Na razie jednak zamknęła się w łazience pod pretekstem relaksującej kąpieli. Kłamstwo. Chyba, że zamierzała kąpać się w ubraniu siedząc na brzegu wanny, w której wody było tyle co kot napłakał, czyli prawie wcale. Podążała do Pokoju Życzeń, gdzie miała wszystko przemyśleć a jak na złość trafiła na Blacka. Tego, którego w tamtym momencie najmniej potrzebowała. Wróciła do Pokoju Wspólnego on też tam był. Jakby los chciał, żeby na siłę się spotkali. A oni ślepi na oddziaływanie losu ranili siebie nawzajem słowami ociekającymi ironią i sarkazmem. Tak jakby któreś z nich było winne temu co obecnie działo się w ich głowach tego co działo się z ich myślami i tego co działo się w ich sercu. W końcu zrezygnowana dziewczyna wstała otworzyła drzwi i weszła do dormitorium.
W momencie, gdy szczęknął zamek drzwi od łazienki. Dziewczyny zawzięcie ze sobą rozmawiające umilkły.

- Nie przeszkadzajcie sobie. – powiedziała Meadows.

- To nie tak… - zaczęła Miriam, ale natychmiast umilkła zupełnie jakby zabrakło jej słów.

- Ohh… Nie musisz się tłumaczyć każdy ma prawo do własnych spekulacji na wszystkie tematy nawet, jeśli jeden dotyczy najlepszej przyjaciółki.

- Jakbyś sama powiedziała, o co tu biega to nie musiałybyśmy snuć domysłów na temat ,, Co przytrafiło się Dorcas Meadows? ‘’. - odparła Elizabeth a zaskoczona jej bezpośredniością Dorcas zamrugała.

- Więc sądzicie, że to moja wina?

- Nie po prostu chcemy ci pomóc, ale nie wiemy jak, skoro ty nie chcesz nam o niczym powiedzieć.

- A nie przyszło wam na myśl, że nie musicie wiedzieć o wszystkim co się dzieje w moim życiu?

- No więc? – spytała Miriam jakby nie słysząc poprzedniej wypowiedzi przyjaciółki.

- Ugghhh….

- Język kosmitów? Niestety, moja droga taki nie przejdzie kompletnie nie znam języka tych zielonych stworków o wyglądzie robaków, które czyhają na moment, gdy ty będziesz miała uśpioną czujność a one się, wtedy zakradną i zeżrą ci mózg. – odparła Elizabeth.

- Eee… Elizabeth skąd ty to wszystko wiesz?
- Weekend z mugolską kuzynką… Chyba nie myślałaś, że będziemy sobie gawędzić o ludziach latających na miotle grających w grę potocznie nazywaną quidditchem. A może miałam grywać z nią w szachy czarodziejów i słuchać jak się drze, że jestem wariatką? – spytała i uśmiechnęła się krzywo.

- No więc? –spytała ponownie.

- Co chcecie usłyszeć?

- Prawdę – odparły jednocześnie dwie przyjaciółki.

- Okej… no to prawda jest taka, że irytuje mnie Syriusz Black… Wystarczy? - spytała z cierpiętniczą miną.

- Czy aby na pewno tylko irytuje? – spytała Miriam unosząc wysoko lewą brew.

- Oczywiście, że tak! – odparła szybko. Za szybko. – No dobra nie tylko mnie irytuje.

- Więc? – spytała Elizabeth przekrzywiając głowę.

- Bojasięchybazakochałam- odparła na jednym wdechu a dziewczyny spojrzały na nią pytająco.

- Mogłabyś trochę wolniej?

- Bo ja się chyba zakochałam.

- W Syriuszu? – spytała dla upewnienia Miriam.

- No raczej, że w, nim. – odparła Elizabeth i zrobiła zniesmaczoną minę. – Więc jedyną dziewczyną, która nie oparła się urokowi Syriusza jest niepodważalnie Lily.

- Ej, ja jeszcze nie uległam urokowi Syriusza! –zaprotestowała Dorcas a na jej policzki wpłynął rumieniec.

- To tylko kwestia czasu.

- Wpadłaś w niezłe bagno.. – powiedziała Miriam i współczująco pokręciła głową…

- Nie dobijajcie... – jęknęła lokata i schowała głowę w poduszkę. A potem niespodziewanie roześmiała się.

- A jej co? – spytała niepewnie Blondwłosa.

- Miłość uskrzydla czyż nie?

- Rany chyba zostanę singielką.


- Jeszcze zmienisz zdanie jak przyjdzie na ciebie czas.

- Miłość zmienia nastawienie. - powiedział jakiś cholernie znajomy głos.

Powietrze jakby zawibrowało a czas się zatrzymał. W pokoju oprócz trzech przyjaciółek nie było nikogo.

Zwykłe przesłyszenie? Może.  

- Idź do niego. – niebiański szept. Zdawał się być skierowany tylko do brązowowłosej.

I poszła, ale czy doszła?

~*~*~

Tej która wiem że gdzieś tam jest.