czwartek, 24 grudnia 2015

Wesołych Świąt!


Niech te święta tak wspaniałe
Będą całe jakby z bajek,
Niechaj gwiazdka z nieba leci,
Niech Mikołaj tuli dzieci, 
Biały puch niech z góry spada,
Niechaj piesek w nocy gada,
Niech choinka pachnie pięknie no 
I radość wszędzie będzie!

A od siebie życzę wam przede wszystkim zdrowych
 i spokojnych świąt, w rodzinnym gronie, przy pięknie ozdobionej choince
Odbijającej się w oknie i mieniącej kolorami tęczy. 
Życzę wam trafnych prezentów,
Niech radość z nich zostanie w was na długo.
Tym którzy również piszą życzę dużo weny, czasu i wytrwałości w swoim opowiadaniu, 
Życzę tym którzy również piszą tego żeby zawsze mieli dla kogo pisać, a komentarze motywowały do dalszego pisania i spędzania długich godzin nad klawiaturą komputerów. 
Życzę tym których miłość do książek trwa już od wielu lat, aby tych perełek literackich było, jak najwięcej. 
Dziękuję tym, którzy byli motywowali, pomagali, doradzali i krytykowali, bo dzięki nim prawdopodobnie mój styl pisania z bezkształtnej bryłki zamienił się w coś znośnego i na wyższym o dwa lub trzy poziomy, niż gdy zaczynałam tą historię.
Jeszcze raz życzę wam Wesołych Świąt!



~*~*~

Nie mogło też zabraknąć ogłoszenia parafialnego ;-)

Rozdział 17 - Grudzień/ Styczeń

niedziela, 6 grudnia 2015

16. Przed balowe rozterki - Czyli kto z kim idzie na bal?

Cześć!

Mikołaj już był? U mnie był i  zostawił ogromniasty worek weny ;-) Spodziewajcie się mnie często! ( tzn. więcej niż raz na pięć miesięcy xd) 

Jak widzicie, jestem niesłowna miał być  wieeelki powrót w styczniu, a jest grudzień. Nie potrafię odciąć się od pisania na tak długo, jakby nie było zdążyła, zżyć się z tą historią. 

A teraz zapraszam na rozdział! :-)

~*~*~ 

Ostatnie promienie październikowego słońca prześlizgiwały się po sylwetkach Huncwotów leżących na podłodze nad kawałkami pergaminu. Mimo że nad pergaminem spędzili jakieś dwie godziny - nie licząc trzech przerw na szklaneczkę Ognistej - nie umieli wymyślić jakiegoś skutecznego pomysłu na zaproszenie  wymarzonych dziewczyn na bal. Peter, którego lista nie posiadała jeszcze żadnego punktu, rozglądał się nerwowo po pokoju, jakby szukając inspiracji w panującym w nim bałaganie. Remus przygryzał końcówkę pióra w zamyśleniu, nie bardzo wiedząc co jeszcze napisać - cztery punkty na jego liście nie bardzo nadawały się zaproszenia na bal jednej z najbardziej nieosiągalnych Gryfonek, mimo to chłopak niezrażony przetrząsał zakątki umysłu w poszukiwaniu rad Syriusza i Jamesa, gdy zapraszał na randkę pierwszą ze  swoich przyszłych byłych dziewczyn, nic nie przychodziło mu jednak na myśl. James bez problemu zapisał pierwsze dwie strony, podobnie Syriusz, który nawet bez takowej listy zaprosiłby z powodzeniem niemal każdą z uczennic Hogwartu; teraz leżał i wpatrywał się w sufit, myślami będąc gdzieś po drugiej stronie salonu tuż przy wejściu na schody do sypialni dziewcząt. Niemal wyczuwał drewnianą, polerowaną poręcz schodów, którą dotykał mentalnie opuszkami palców; niemal słyszał delikatny szmer głosów dziewczyn z dormitorium numer pięć; niemal widział uśmiechniętą twarz pewnej Gryfonki; niemal czuł jej usta na swoich i niemal czuł jej delikatną skórę, gdy gładził jej policzek - wszystko, co sobie wyobrażał, prysło jak bańka mydlana w momencie, gdy jego najlepszy przyjaciel oznajmił całemu Pokojowi Wspólnemu głośnym okrzykiem, że ukończył swoją listę, która była stratą czasu, gdyż prawdopodobnie jego wybranka pójdzie na bal z kimś innym. Kolejne dwadzieścia minut później, gdy Remus, Syriusz i James wyperswadowali Peterowi pomysł poderwania dziewczyny na babeczki jagodowe z polewą czekoladową, pulchny chłopak z rozpaczy zgniótł trzymaną żabę - jedną z ostatnich jaka została po nielegalnej wyprawie do Hogsmeade - co jeszcze bardziej doprowadziło go do delikatnej depresji, więc odrzucił pergamin i pióro na bok, a następnie sięgnął po coś na osłodzenie i poprawę humoru, czyli po cukrowe pióra, gdyż te zwykłe były beznadziejne i bez smaku. James odchrząknął głośno, co oznaczało, że nadszedł czas na omówienie list. Syriusz z nabożną czcią podniósł kawałek upapranego atramentem pergaminu i wyprostował go na kolanie, gdyż ten zdążył się odrobinę pognieść, kiedy Peter na nim usiadł, co - jak twierdził winowajca - zdarzyło się przez wypadek. Remus rozmasował zdrętwiały kark i przetarł zmęczone oczy.

- Nadszedł moment na odczytanie tajnych list Huncwotów. – oświadczył oficjalnym tonem James. W pokoju chłopców nastała jakaś podniosła atmosfera, którą każdy z przyjaciół odczuł. – Zacznij, Syriuszu - powiedział i szturchnął zamyślonego przyjaciela.

- Co? – spytał nieprzytomnie szarooki, lecz gdy ujrzał spojrzenia przyjaciół, zreflektował się momentalnie. – A tak lista, no więc punkt pierwszy: zauroczyć ją swoim uśmiechem, cudownymi pocałunkami i tanimi komplementami, na które poleci każda…

-  Wybacz przyjacielu, ale stwierdzam że twoja lista jest beznadziejna. – powiedział Rogacz, za co otrzymał piorunujące spojrzenie.

- Na jakiej podstawie tak sądzisz? Przeczytałem tylko jeden punkt! – zaczął się bronić Black.

- No i co z tego, i tak był beznadziejny!

- Więc wytłumacz mi, dlaczego – odparł nieugięty Syriusz.

- Bo… - zaczął James, lecz przerwał mu Remus:

- Myślę, że Rogaczowi chodzi o to, że na Dorcas nie działają twoje magiczne usta i twój uśmiech, a tym bardziej tanie komplementy, których było już więcej, niż jest gwiazd na niebie - odparł Lupin starając się załagodzić konflikt.

- Skąd wiesz? – Spytał tamten, mrużąc oczy.

- Pomyśl o ilości pocałunków, które jej skradłeś, niekoniecznie za jej zgodą – odparł James, uprzedzając Remusa, który już otwierał usta, by odpowiedzieć starszemu z braci Black.

- Ale… - Zaczął Syriusz, lecz przerwał mu ponownie Rogacz.

- No i oczywiście pomyśl o tych chłopakach, którym udało się ją zdobyć, zanim ty wymusiłeś na niej pocałunek, który miał miejsce tylko i wyłącznie dzięki mojemu pomysłowi i starej dobrej grze w butelkę.

- Nie musiałeś tego przypominać – warknął szarooki.

- Musiałem, żeby udowodnić ci, jak beznadziejny jest twój pierwszy punkt. Więc co tam masz dalej?

- Punkt drugi: pokazać, że na jej miejsce jest wiele innych dziewczyn, a mimo to doznała tego zaszczytu i zaprosiłem ją na bal. – Przeczytał Syriusz.

Po tym punkcie nastąpiły gwałtowne reakcje: Peter parsknął śmiechem, przy okazji opluwając tym, co akurat miał w buzi swoich przyjaciół; Remus zrobił się czerwony od tłumionego śmiechu, a James się nawet z tym nie hamował.

- Mogę wiedzieć, co nie podoba się wam w tym punkcie? – Spytał poirytowany.

- Nie mogę uwierzyć, że z ciebie taki kretyn – powiedział James, z trudem się opanowując.

- Potter, możesz mi wytłumaczyć, co do cholery się znów tobie nie podoba?

- No nie wiem… Może to, że Meadowes nie nabierze się na twoje gierki? – Odparł James i przewrócił oczami.

- Tak Rogacz ma rację – zgodził się Remus, na co Rozczochraniec uśmiechnął się szeroko. – Tym razem – dodał Lupin, na co ego Pottera ucierpiało tuż po tym, jak zostało mile połechtane.

- W takim razie może teraz ty przeczytasz swoją listę, a potem razem stwierdzimy, że jest beznadziejna? Co ty na to? – Zaproponował Syriusz.

- Beznadziejna? Chciałbyś. – Parsknął James. – No dobra punkt pierwszy: przekonać ją do tego, że naprawdę mi się podoba… - zaczął, ale przeszkodził mu zbiorowy śmiech współlokatorów.

- Potter, czy ty do końca zgłupiałeś? Czy kiedykolwiek widziałeś, by ktoś przekonał Evans do swojej racji? – Spytał Łapa. – Nie – dodał, nie doczekawszy się odpowiedzi.

- Więc może będę pierwszym, któremu to się uda - odparł James pewny siebie.

- A może ja zostanę pierwszą królową Anglii, która ma włosy pod pachami - powiedział Syriusz, prychając głośno.

- Włosy pod pachami? Powiadasz, że twoim fankom one nie przeszkadzają? – odgryzł się Czarnowłosy.

- Przeszkadzają? Skąd.

- Pewnie robią sobie z nich warkoczyki – odparł James, za co oberwał poduszką. – Tak chcesz się bawić? – Spytał ze złośliwą miną.

- Tak – odparł Syriusz.

- Więc, jak sobie piesku życzysz – powiedział Potter i odrzucił poduszkę, która trafiła idealnie w twarz jego najlepszego przyjaciela.

- Piesku? To oznacza wojnę, Jelonku.

- Jelonek przyjmuje rękawicę, Psino.

- Pożałujesz swojej decyzji – poinformował Rogacza.

- Nigdy – odparł.

W tym momencie rozpętała się bitwa na poduszki, które latały przez pokój, niejednokrotnie zrzucając coś z szafek, lecz pochłonięci unikaniem poduszek chłopcy nie zwracali na to większej uwagi. Niedługo potem pierze z poduszek pokrywało podłogę, lecz nawet tego nie zauważyli, po prostu wyczarowali więcej poduszek. Nie mieli zamiaru przestać, zabawa była przednia, a przecież to właśnie ją cenili sobie Huncwoci.

~*~*~

Cała czwórka przyjaciółek leżała na łóżku Rudej i ze znudzeniem wpatrywała się w baldachim posłania. Wieczór był wyjątkowo nudny i wyjątkowo nie miały pomysłu, jak go spędzić. Zgodnie stwierdziły, że nie chcą schodzić do Pokoju Wspólnego - gdzie zapewne urzędowali Huncwoci; nie miały też ochoty na plotkowanie na temat ,, Kto, z kim idzie na bal’’ - zdecydowanie ten temat był już przegadywany mniej więcej każdego wieczoru przez ostatni miesiąc. Nie miały jeszcze partnerów na bal, do którego został tydzień, ale jakoś nie bardzo je to obchodziło i tak jak wieść o balu krążyła między uczniami Hogwartu, tak nagle ucichła. Co prawda, sterta listów z zaproszeniami leżała na parapecie, lecz żadna z dziewczyn nie miała ochoty, by je otworzyć.

-  Ten bal to beznadziejny pomysł – jęknęła Dorcas.

- Zdecydowanie – potwierdziły pozostałe trzy przyjaciółki.

Przez kolejną chwilę panowała wręcz niewiarygodna cisza, zważając na fakt, że zazwyczaj buzie im się nie zamykały. Nie bardzo wiedziały, co jeszcze powiedzieć, wszystko co miało zostać powiedziane, zostało powiedziane, a nie bardzo chciało im się wałkować ten sam temat po raz nie wiadomy który.

- Moim zdaniem powinnyśmy iść na bal i dobrze się bawić, a Huncwotom pokazać, że nie są Panami Świata – odezwała się Dorcas.

- Co za  błyskawiczna zmiana zdania – odparła znudzonym tonem Evans, wpatrując się w baldachim łóżka.

- Tak, zważając na fakt, że wciąż nie mamy partnerów – dodała Miriam.

- Partnerzy na bal to najmniejszy z naszych problemów – odparła Elizabeth, skupiając na sobie uwagę przyjaciółek.

- W takim razie, jaki jest największy? – Spytała rudowłosa, podpierając się na łokciu i z ciekawością przyglądając się Carter.

- Dobranie idealnie pasujących kolorów lakierów do sukienek.

- Faktycznie to największy problem w życiu nastolatki – odparła sarkastycznie Lily, uśmiechając się lekko.

- Zgadza się – potwierdziła Elizabeth, jakby nie wyczuwając sarkazmu kryjącego się za słowami Evans.

- Oj Liza, Liza, skarbie, lakiery nie są najważniejsze – odparła Dorcas, a Carter zrobiła oburzoną minę.

- Jak możesz? Lakiery są ważne!

- Nie w tym życiu – zaszczebiotała kręconowłosa.

- Wiesz, że to oznacza wojnę?

- Wiem, Kruszyno – odpowiedziała i uśmiechnęła się figlarnie.

Do końca nie wiadomo, z której strony poleciała pierwsza poduszka, ale - w przeciwieństwie do Huncwotów - przyjaciółki kontrolowały lot pierzastych i miękkich pocisków, tak, aby żadna z ulubionych rzeczy nie uległa zniszczeniu; tak jak poduszki ulegały samodestrukcji może z odrobiną magii i podstawowych zaklęć z książki ''Przydatne zaklęcia na zrobienie rozróby’’ - autorem prawdopodobnie był jakiś częsty gość oddziału zamkniętego w Szpitalu Świętego Munga.
Kiedy rozległ się pierwszy dźwięk roztrzaskanego szkła, przyjaciółki spojrzały po sobie i po pokoju, szukając źródła i rzeczy poszkodowanej w ich małym pierzowym szaleństwie. Po chwili rozglądania się, ich wzrok padł na szafkę, stojącą przy łóżku Meadowes. Na niej znajdowała się kupka szkła i niebieskiego lepkiego czegoś.

Ku zdziwieniu pozostałej trójki, Meadowes roześmiała się.

- Którakolwiek to zrobiła, jest mi winna perfumy od Madame Rose – odezwała się, opanowując śmiech.

- Ile buteleczek tylko zechcesz – obiecała Evans.

- Pożałujesz tej decyzji – odparła tamta, a w jej oku pojawił się złośliwy błysk.

- Domyśliłam się tego jakieś siedem sekund temu - jęknęła rudowłosa, a pozostałe trzy przyjaciółki wybuchły śmiechem.

~*~*~

,,Nie jest ważne, co mamy,
Ale kogo mamy.'’

Następnego dnia po Zielarstwie, podwójnej Obronie Przed Czarną Magią, oraz Historii Magii trójka przyjaciółek marzyła już tylko i wyłącznie o rzuceniu się na kanapy i krzesła w Pokoju Wspólnym, ale zanim to mogło w ogóle nastąpić, miały być jeszcze cztery lekcje, w tym podwójna Transmutacja z McGonagall, która nie szczędziła prac domowych i zaklęć do przećwiczenia. Podobnie z resztą było na innych przedmiotach, jakby nauczyciele oszaleli tuż przed SUM-ami, nie zważali nawet na to, że kiedyś trzeba jeść, spać i się odstresować. W szybkim tempie wszyscy stracili zainteresowanie nauką - poprawka! Wszyscy, którzy nie byli Evans i Lupinem, stracili zainteresowanie nauką. W bibliotece rzadko, kto przebywał, jakby zapach starych ksiąg i kurzu był tym, o czym chcieli wszyscy jak najszybciej zapomnieć. Większość uczniów przesiadywała w Pokojach Wspólnych swoich domów, ponieważ pogoda za oknem nie bardzo nadawała się do przesiadywania na szkolnych błoniach, i mimo że od czasu do czasu słońce wyjrzało, nie zmieniało to faktu, że pogoda stała się jak z jesieni z prawdziwego zdarzenia.

- Jak myślicie, grzechem byłoby opuszczenie jednej lekcji Transmutacji? – Spytała z nadzieją Dorcas.

- Po pierwsze, nie jedną lekcję Transmutacji tylko dwie, plus podwójne Eliksiry. Po drugie: nie, nie byłoby to grzechem, lecz grzechem byłoby stracenie jednego dnia na szlaban, który prawdopodobnie wlepi ci McGonagall, gdy jeszcze raz opuścisz jej lekcję. Jeżeli się nie mylę to miało to już miejsce jakieś osiem razy - odparła Lily, niszcząc nadzieję Dorcas na plotkowanie w pustym Pokoju Wspólnym.

- Osiem razy, rzecz jasna w tym miesiącu – dokończyła Elizabeth.

- Ale… - zaczęła Meadowes, lecz przerwała jej Miriam, która dopiero teraz dołączyła do przyjaciółek.

- Właśnie skończyłam definitywnie z Seanem – powiedziała zdyszana, widocznie biegła przez całą drogę, chcąc jak najszybciej przekazać tę wiadomość przyjaciółkom.

- Cóż, szybko poszło – odparła Dorcas, siląc się na powagę.

- Zwłaszcza, że wasz związek zaczął istnieć jakieś czterdzieści dwie minuty i siedem sekund temu – powiedziała Elizabeth, malując usta błyszczykiem - za lusterko służyła jej srebrna zawieszka na torbie Evans.

- Nudziarz z niego był – odparła, po czym poprawiła nerwowo włosy. – Czy jest zrozpaczony? I no wiecie? – Spytała, starając się nie patrzeć za siebie.

- Co wiemy? – Spytała teatralnym szeptem Lily.

- Zołza – skwitowała Miriam. 

- Nie większa niż ty – odparła Evans i parsknęła śmiechem.

- Więc, czy on płacze? – Spytała szeptem, rozglądając się na boki, jakby sprawdzając, czy nikt nie podsłuchuje ich rozmowy.

- Sean? – Upewniła się Dorcas, a gdy Hughes przytaknęła, podeszła do niej i ją przytuliła, po czym puściła przyjaciółkę i wróciła na swoje miejsce.

- Prosiłam cię, żebyś sprawdziła, czy Sean płacze, a nie mnie obmacywała - powiedziała Miriam, strzepując niewidzialny pyłek z szaty.

- Bardzo śmieszne – odparła Meadowes, gdy Elizabeth i Lily parsknęły śmiechem  – Zdaje się, że Sean nie za bardzo rozpacza po waszym rozstaniu – dodała.

- Ściemniasz.

- Gdybym ściemniała, to chyba nie puściłby mi oczka, prawda?

- Drugie kłamstwo w ciągu trzydziestu sekund? – Spytała niepewnie Hughes.

- Chyba sama w to nie wierzysz - prychnęła Meadowes.

- A to sukinsyn – skwitowała blondynka.

- Nie zapominaj, że to ty go rzuciłaś po czterdziestu dwóch minutach i siedmiu sekundach związku.

- I co z tego?

- To, że chyba nie myślałaś, że Sean będzie błagał cię na kolanach, żebyś do niego wróciła.

- Właśnie, to nie ta liga chłopaków - zgodziła się Evansówna.

W tym momencie zadzwonił dzwonek kończący przerwę lunchową. Przyjaciółki weszły do klasy razem z resztą uczniów i usiadły na swoich miejscach, wyciągnęły podręczniki, a potem, udając, że uważnie słuchają, pokierowały swe myśli w tylko sobie znanych kierunkach.
Kiedy zaczynały odpływać, z zamyślenia wyrwał je hałas drzwi uderzających o ścianę. Dorcas, Miriam i Elizabeth zgodnie podskoczyły, a Lily spadła z krzesła.

- Evans, zawsze wiedziałem, że robię na tobie piorunujące wrażenie, ale żeby od razu z krzesła spadać? – Powiedział James, przechodząc obok siedzącej na podłodze z ogłupiałą miną rudowłosej.

- Piorunujące wrażenie? Chciałbyś – prychnęła i podniosła się z posadzki.
Kolejne spóźnienie Huncwotów i kolejny głupi tekst Pottera. Czy to się kiedyś zmieni?

~*~*~

Po podwójnej Transmutacji, kilku kolejnych głupich zachowaniach Pottera i morderczych spojrzeniach rzucanych w stronę owego Rozczochrańca, można by powiedzieć, że najgorsze już było za uczniami Hogwartu, jednak czy niepowiedziane zostało, że nigdy nie chwali się dnia przed zachodem słońca? Przecież samo starcie Evans-Potter było niczym burza, huragan i tornado w jednym. Sam Potter nie oszczędzał cierpliwości rudowłosej Gryfonki, irytując ją na każdym kroku i wywrzaskując za nią propozycje randki. James był stanowczo zbyt lekkomyślny. Gdyby kiedyś powstała złota zasada ,, Nigdy nie zachodź za skórę Lily Evans’’ to chłopak stanowczo dostałby order Merlina w dziedzinie rozwścieczania agresywnej pędzącej gazeli… Albo łani.
Czwórka przyjaciółek zmierzała wolnym krokiem w stronę lochów, gdzie miały odbyć się Eliksiry, tym razem z Krukonami. Gryfonki rozprawiały o durnocie Huncwotów, ich powodzeniu u dziewczyn oraz o tym, z kim pójdą na bal. W końcu temat zszedł też na oceny, dla jednych ważne, dla drugich mniej.

- Jak na razie nie jest tak źle jak myślałam, zważając na fakt, że w tym roku są SUM-y… - zaczęła Evans, lecz przerwała jej Dorcas.

- Tak, myślałam, że będzie gorzej, a w tym tygodniu dostałam Wybitnego z Zielarstwa, Powyżej Oczekiwań z Transmutacji, Eliksirów i Obrony… - zaczęła wymieniać, lecz tym razem to jej przerwano.

- I Trolla za wygląd – dodał wesołym głosem Syriusz, wyrównując krok z czterema przyjaciółkami.

- Black, ty wybielający zęby skunksie, z łaski swojej przymknij się i zjeżdżaj stąd – warknęła brunetka.

- Wybielane zęby? Kto ci takich głupstw nagadał? – Spytał zdziwiony.

- Zdaje się, że nikt, choć powinna to zrobić córka redaktorki czasopisma ,,Czarownica’’ .  Jednak nie dziwi mnie to, że tego nie zrobiła, wiesz chodzą plotki, że macie jakieś tajemne układy – odpowiedziała teatralnym szeptem.

- Tajemne układy? – Zapytał, jeszcze bardziej zdziwiony.

- Black, nie zgrywaj idioty tylko stąd zjeżdżaj.

- Jak sobie, Meadowes, życzysz - odparł i machnął różdżką, a na posadzce pojawił się czterocentymetrowy lód.

Chłopak podszedł do krawędzi schodów, wychylił się lekko, po czym zjechał ze schodów, zatrzymał się na półpiętrze, tylko po to, żeby zrobić popisowy piruet i pomachać do rozbawionej publiczności.
Cztery przyjaciółki szły niepewnie, podtrzymując się ściany, żeby mieć pewność, że nie będą musiały zbierać swoich zębów z podłogi. Nie przyszło im do głowy, by po prostu wyczarować łyżwy, tak jak to zrobiła połowa szkoły. Pierwszym nauczycielem, który pomstował na Huncwotów, był profesor Flitwick, ale to było cztery sekundy przed tym, jak wyczarował łyżwy i na prostych nogach odjechał, a po jakichś dwóch metrach wjechał w trójkę jadących również na łyżwach Krukonek, które postawiły szybko opiekuna swojego domu na nog i odjechały, chichocząc cicho.
Kiedy wreszcie przyjaciółkom udało się dotrzeć pod salę Eliksirów, były całe poobijane, gdyż zaliczyły co najmniej cztery wywrotki. Czwórka Huncwotów śmiała się w najlepsze, jak opętane chichotały fanki Pottera i Blacka, wychwalając umiejętności łyżwiarskie Syriusza.

- Fajnie się zjeżdżało? – spytał uśmiechnięty od ucha do ucha Black, widząc skrzywioną minę brunetki i jej przyjaciółek.

- Black przysięgam ci że pewnego dnia cię ukatrupię i wypatroszę, a z twojej skóry zrobię sobie dywan – warknęła Dorcas.

- A ja jej w tym pomogę – dodała rudowłosa.

- Wiesz, Evans, chętnie bym ci zrobił masaż, ale do czerwca mam zaklepane terminy – odparł James i uśmiechnął się łobuzersko – No chyba, że ładnie poprosisz – dodał, jakby po chwili namysłu.

-  Nie, dzięki Potter, znajdzie się kilku w zastępstwie za ciebie  – odparła Evans, wzruszając ramionami.

- Czyżby? – spytał James.

- Śmiesz w to wątpić? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

- Sorry Evans, ale z ciebie taka świętoszka, że kijem by cię żaden nie tknął – wtrącił się Syriusz.

- Skoro tak uważasz, to niewiele stracę podchodząc do tego Krukona – odparła i wskazała na jednego z uczniów domu Roweny Ravenclaw – Przecież i tak da mi kosza – dodała, a potem ruszyła w stronę Krukona.

- Jak myślicie, po ilu minutach dostanie kosza? – spytał Syriusz pozostałej szóstki Gryfonów.

- Obstawiam półtorej minuty – powiedział Peter, wyciągając galeona z kieszeni.

- Trzy i pół minuty – dodał Remus i również wyciągnął jedną monetę.

- Trzydzieści sekund – powiedział pewnym głosem James i dorzucił tyle samo.

- Ja się nie zakładam – odparła Dorcas, kiedy szarooki wyciągnął rękę w jej stronę.

- A to dlaczego?

- Ponieważ Lily nie dostanie kosza, a bynajmniej nie od tego Krukona - odparła.

- Skąd ta pewność?

- Oj Black, Black, spójrz w ich stronę  – powiedziała, przewracając oczami.

- I co dalej? – spytał znudzonym tonem, spoglądając w stronę rudowłosej i Krukona.

- Patrz cały czas na jego ręce – dodała Elizabeth.

Syriusz, tak jak i pozostali Huncwoci, przeniósł spojrzenie na ręce chłopaka, które po chwili powędrowały po tali dziewczyny.

- Zabiję gnoja! – warknął James i prawdopodobnie trzy sekundy później siedziałby na Krukonie, a jego pięści uderzałyby w jego twarz raz po razie bez skrupułów, gdyby nie Miriam i Elizabeth, które chwyciły Pottera za ręce.

- Uspokój się, Potter – powiedziała Miriam i trzepnęła go w głowę.

- A teraz udajemy, że niczego nie widzieliśmy – powiedziała Dorcas, uśmiechając się figlarnie. – Tak będzie lepiej dla dobra słuchu ludzi zamieszkujących Hogwart.

Kiedy Rudowłosa wróciła do przyjaciółek i Huncwotów, nie dało się nie zauważyć jej rumieńców na policzkach, które stały się jeszcze czerwieńsze, kiedy dotarło do niej, że prawdopodobnie jej przyjaciółki widziały całe zajście, a skoro widziały je one, to widzieli również Huncwoci.

- Lily, sprawdź, czy w kieszeni nie masz mojego brzoskwiniowego błyszczyka – poprosiła Dorcas, spoglądając znacząco na nic nie rozumiejących Gryfonów.

- Ale ja nie brałam twojego błyszczyka.

- Sprawdź.

- Ale po co? – spytała zdziwiona.

-  Sprawdź! Albo sama sprawdzę! – warknęła zniecierpliwiona.

- Dobra, już sprawdzam. Spokojnie – odparła i włożyła rękę do kieszeni, wyciągając mały zwitek pergaminu – Ani śladu błyszczyka – dodała po sprawdzeniu drugiej kieszeni.

-  Co tam masz? – spytała Elizabeth, idealnie udając zdziwioną.

- Nie wiem – odparła Lily i wzruszyła ramionami, a gdy chciała karteczkę wsadzić z powrotem do 
kieszeni, ubiegła ją Dorcas, wyciągając zwitek z jej ręki.

- Nie wierzę! – odparła, grając zdziwioną, mimo że dobrze wiedziała już wcześniej, co znajduje się na owej karteczce.

- Co jest? – spytała zaciekawiona rudowłosa, a Huncwoci przyglądali się czwórce przyjaciółek z przekonaniem, że jeszcze nie spotkali tak pokręconych dziewczyn.

-  Urywamy się z Eliksirów – odparła po prostu Elizabeth.

-  A jest jakiś konkretny powód urwania się z Eliksirów? – dociekała Lily.

-  Myślisz, że gdyby nie było konkretnego urwania się z Eliksirów, to czy byśmy to robiły? – spytała Meadowes

- Myślę, że tak.

- Bardzo dobrze myślisz. – odparła z zadziornym błyskiem w oku Miriam, po czym odwróciła się i odeszła, a po chwili pochłonął ją tłum mieszkańców Hogwartu.

Kiedy pozostała trójka Gryfonek podążyła śladami przyjaciółki, Huncwoci wciąż stali tam gdzie dwie, trzy lub cztery minuty temu, z ogłupiałymi minami wpatrując się w jeden punkt. Czy kiedykolwiek nastąpi taki moment, kiedy zrozumieją zachowanie dziewczyn? Czy kiedykolwiek nastąpi taki moment, w którym Potter przestanie ślinić się na widok dołeczków w policzkach Evans, gdy na jej ustach gości łobuzerski uśmiech?

- Czyli mogę zapomnieć o pójściu na bal z Meadowes? – spytał Black wciąż wpatrując się w ten ,,jeden punkt’’ którym, jak szczęśliwie się złożyło, były pośladki jednej z Krukonek.

- Tak. Pozostają nam więc różowe panienki – odparł zrezygnowany James, patrząc na roześmiany tłumek dziewczyn.

- Tak, pozostaje nam również napisanie do Madame Malkin, że szaty jednak mają być różowe – dopowiedział Remus i zmarszczył nos.

- Czy to konieczne?

- Na pewno chcesz znać odpowiedź?

- Nie – odparł Peter.

- I wszystko jasne.

Zrezygnowani Huncwoci weszli w końcu do klasy, mimo że dzwonek był jakieś pięć minut temu. Gdy siadali, wszyscy przyglądali im się z rozbawieniem. Ponownie stali się pośmiewiskiem przez zadziorne Gryfonki, które zawsze musiały pokazać, że ostatnie zdanie będzie ich, że zawsze mają rację, oraz że Huncwoci to ta słabsza część męskiej populacji.
Gdyby kiedyś powstała zasada ,, Ośmiesz Gold Four zanim one zrobią to samo tobie’’ Huncwoci mogliby spokojnie spać, bez obawy jakie kolejne zdania padną z ust dziewczyn.

~*~*~ 

,, Zróbcie coś dla mnie -
Nigdy się nie zmieniajcie.’’
~ Drżenie

Porozrzucane ciuchy; buty, które utkwiły na żyrandolu; plama z lakieru do paznokci na dywanie oraz urwanie się z Eliksirów - to tylko kilka skutków randki siedzącej przed lustrem rudowłosej. Przyjaciółka Lily dwoiła się i troiła, wymyślając coraz to nowe fryzury, lecz ta tylko kręciła przecząco głową i rzucała jakąś kąśliwą uwagę. Po godzinie Meadowes odłożyła na bok szczotkę i opadła na łóżko, chowając głowę w poduszkę. Kiedy upłynęło kolejne pół godziny, od tamtej strony dochodziło cichutkie chrapanie, przerywane mamrotaniem pod nosem.

- A może kucyk? – wymamrotała przez sen, na co rudowłosa parsknęła śmiechem.

- To nie jogging, tylko randka – odparła złośliwie, a Dorcas zmarszczyła nos i przewróciła się na drugi bok.

- Kok? – mruknęła i zachrapała donośnie.

- Stylizacja na McGonagall? Odpada.

- A może rozpuszczone? – spytała Miriam, ze znużeniem przyglądając się toczącym się po podłodze buteleczkom z perfumami.

- Zbyt banalne.

- Wylej sobie dwie szklanki soku dyniowego na włosy i wmasuj pudding, Black, ty chodzący bogu seksu – wymamrotała Dorcas, a Lily z Miriam i Elizabeth spojrzały na siebie znacząco.

- I kto o kim śni? – powiedziała Elizabeth, chichocząc cicho.

- Warkocz? – mruknęła Meadowes, odwracając się na drugi bok i spadając z łóżka, jednak nawet to jej nie obudziło.

- Nie, warkocz raczej nie śni – odparła Lily.

- A może warkocz? – spytała się Hughes.

- Co wy macie z  tym wa… Warkocz to genialny pomysł! Dzięki! – zawołała i usiadła szybko przy toaletce, rozplatając włosy związane w fantazyjnego kłosa.

Miriam i Elizabeth spojrzały na rozłożoną na podłodze Dorcas, pokręciły głową z rozbawieniem, a potem z niemałym trudem podniosły brunetkę i położyły z powrotem na łóżko.
Meadowes, niezadowolona, włożyła głowę pod poduszkę i wróciła do wrzeszczenia na Syriusza, który zapewne - jak to miał w zwyczaju - przyglądał się jej z bezczelnie-ironicznym uśmieszkiem, błąkającym się na jego idealnie skrojonych wargach, które chętnie gładziłaby palcami, a potem całowała, gładziła i całowała, i tak bezustannie. Czy kiedykolwiek nastąpi taki moment, gdy powie to na głos? Powie to prosto w twarz chłopakowi z idealnymi ustami które chce gładzić i całować? Czy, gdyby wypowiedziała jego imię, cudownie by między nimi zaiskrzyło aż słońce i wszystkie światła w pomieszczeniu jaśniej by zaświeciły? Nie. Dlatego to nigdy nie nastąpi, a ona będzie tylko o nim śnić i wylewać mu mentalnie na głowę gorącą czekoladę, a sobie wiadro wody, żeby odrobinę zastopować gorące, szalone, galopujące fantazje. 

Kiedy po godzinie trzasnęły drzwi od dormitorium, brunetka wyciągnęła głowę spod poduszki i rozejrzała się po dormitorium.

- Wyszła? – spytała szeptem.

- Wyszła. Kiepsko udawałaś. Myślę, że gdyby nie była tak przejęta randką, to by się zorientowała – odparła Miriam i parsknęła śmiechem.

- Choć przez moment byłyśmy niemal pewne, że naprawdę zasnęłaś, bo przecież nie śpiąc nigdy byś nie nazwała Syriusza ,,bogiem seksu’’ – dodała Elizabeth.

- Chyba faktycznie odpłynęłam. Śniło mi się że paliłam ulubione kapcie Blacka – powiedziała, a na jej policzkach wykwitły dwa czerwone rumieńce.

- Paliłaś mu kapcie? Może jednak śniło ci się że stał na środku Pokoju Wspólnego, taki jakim go stworzył Merlin, w samych kapciach? -  spytała Miriam z błyszczącymi z rozbawienia oczami.

- Oszalałaś? Miałabym traumę do końca życia.

- Cóż, gdyby to nie był Syriusz, to pewnie by tak było – odparła Elizabeth, spoglądając na przyjaciółkę znad czasopisma ,,Czarownica’’.

Dorcas rzuciła przyjaciółce piorunujące spojrzenie, po czym wstała z łóżka i opuściła dormitorium, co nie do końca było trafnym posunięciem. Naprzeciwko schodów do damskich dormitoriów stał Syriusz Black w swoich ulubionych kapciach, prawie tak jak go stworzył ,,Najwyższy’’, nie licząc koszulki, która na szczęście zakrywała najciemniejsze zakamarki ciała chłopaka. Przez moment Gryfonka myślała, że wciąż śpi, a to jest sen, piękny… dziwny, ale sen. Kiedy jednak szczypanie w rękę, policzek i nogę nie pomogło, a z ust chłopaka wyrwało się ciche przekleństwo, umocniła się w przekonaniu, że to się dzieje naprawdę.

- Cholerny James – warknął chłopak – Cześć, Meadowes – powiedział, jakby dopiero teraz zauważył dziewczynę.

- Black, możesz mi powiedzieć, co ty robisz tu na środku Pokoju Wspólnego bez spodni, skarpetek i na osiemdziesiąt procent bez bokserek? – spytała siląc się na spokojny ton. Zrobiła obojętną minę i poprawiła nerwowym ruchem włosy, mając nadzieję, że nie wygląda jak czerwone kwiaty ze szklarni profesor Sprout.

-Potter wywalił mnie z pokoju i pozbawił ubrań – odparł obciągając koszulkę.

- Dlaczego? – spytała, unosząc brwi w geście zdziwienia.

- A kto go tam wie? Czy ktokolwiek nadąży kiedykolwiek za tym łosiem? – warknął przestępując z nogi na nogę – Masz może szlafrok albo najlepiej różdżkę, żeby wyczarować nowe ubrania? – spytał, robiąc błagalną minę.

- Szlafrok mam, ale nowych ciuchów ci nie wyczaruję. Teraz wyglądasz wystarczająco zabawnie – odparła i odwróciła się w stronę dormitorium, aby po chwili wrócić z różowym puchatym szlafrokiem z logiem Tiffany’ego, jednego z najlepszych mugolskich sklepów.

- Żartujesz? – spytał, przyglądając się złożonemu kwadratowi różowego puchatego materiału.

- Nie. Jeśli nie chcesz, zawsze  pozostaje ci naciąganie koszulki. Ale i tak widać ci tyłek – odparła i odwróciła się z zamiarem odejścia. Zgodnie z oczekiwaniami zatrzymał ją głos chłopaka.

- Dobra, daj to – powiedział. Dziewczyna podała mu szlafrok, nie kryjąc rozbawienia na skrzywioną minę chłopaka, gdy ten zawiązywał pasek drogiego szlafroczka. 

- Pamiętaj o wypraniu go przed zwrotem, chcę mieć pewność, że nie ma na nim krwi łosi – powiedziała i przeszła obok chłopaka.

 Gdy znalazła się już za przejściem do Pokoju Wspólnego Gryffindoru, coś w niej pękło, a korytarzem niosło się echo jej śmiechu, który tak długo hamowała. Widok Syriusza Blacka, Casanovy Hogwartu w różowym puchatym szlafroku na długo zapadnie jej w pamięć, nie omieszka również wypominać mu tego raz, dwa, albo przez cały następny rok.

~*~*~

,,Zawsze znajdzie się
Ktoś, kto zepsuje ci dzień,
A  czasem całe życie. ‘’
~ Charles Bukowski

Rudowłosa z podenerwowaniem spoglądała co moment na zegarek, który albo się popsuł, albo to Krukon się spóźniał. Postanowiła, że poczeka jeszcze pięć minut i sobie pójdzie, w końcu to jemu powinno bardziej zależeć na tej randce niż jej, w końcu to on ją zaprosił, mimo że nikt mu nie kazał, to musiało coś oznaczać, prawda?

Chodziła w tę i z powrotem pod ścianą, licząc swoje kroki, jeśli to miało zabić czas, który albo się uwziął, albo to nie działało.  Po przejściu trzy razy wzdłuż tej właśnie ściany, pojawiły się na niej drzwi, które natychmiast otworzyła. Jej oczom ukazała się zimna komnata, na środku stał stolik wykuty w kamieniu i sześć  kamiennych krzeseł z wysokimi oparciami. Ściany, wyłożone szarą cegłą, nie zostały ozdobione ani jednym obrazem, gobelinem, czy głowami skrzatów, co najczęściej występowało w domach czystokrwistych od pokoleń czarodziei. Zdecydowanie podobał się jej ten klimat, który tworzył cały kamień i zimne wnętrze.

- Śmieszne, że akurat to miejsce wybrałaś, jako miejsce naszej pierwszej randki – powiedział chłopak, stając za nią. Kiedy usłyszała ten głos, oniemiała. Nie jego się tutaj spodziewała.

- Co ty tu robisz, Potter? – spytała, odwracając się błyskawicznie.Kiedy jej wzrok spotkał się ze wzrokiem Gryfona, na moment wszystko w niej stopniało, ale tylko na moment, by potem ponownie to wszystko, co stopniało, zamieniło się w lodową górę rodem z Titanica.

- Nie uważasz, że zamiast tej wypolerowanej podłogi przydałby się ciepły piasek, a zamiast tego stołu i krzeseł morze? – spytał, jakby nie usłyszał poprzedniego pytania.

- Nie uważam, co ty do cholery tu robisz? – spytała zdenerwowana.

- Tu, to znaczy gdzie? Na świecie czy tu, czyli w tej sali, naprzeciwko ciebie? – zapytał żartobliwie.

-  Tu znaczy tu. Gdzie jest do cholery Rollins? – warknęła.

- Powiedzmy, że nie mógł tu przyjść – odparł powoli chłopak, jakby dokładnie dobierając słowa.

-Co ty mu nagadałeś? – spytała, siląc się na spokojny ton, lecz w jej oczach błyszczały iskierki gniewu.

- Nic oprócz… - powiedział, lecz przerwała mu Lily.

 - Oprócz? – warknęła.

- Oprócz tego że ze sobą chodzimy, bardzo się kochamy, lecz ty jesteś zbyt nieśmiała, by oznajmić to całemu Hogwartowi, śpimy w jednym dormitorium, a pod stołem trzymamy się za ręce, to niewiele – odparł wzruszając ramionami.

W rudowłosej się zagotowało. Wciąż nie rozumiała, jak Potter miał w ogóle czelność przyjść na jej randkę i pojawić się na niej zamiast Rollinsa. Nie rozumiała tego, że on nie umie zrozumieć, że ona go nie znosi.

-  Szkoda, że nie powiedziałeś, że jutro bierzemy ślub, jestem w piątym miesiącu ciąży, a Syriusz to moja matka – powiedziała ironicznie.

- Dobry pomysł, ale w to z Syriuszem to raczej by nie uwierzył – odparł i błysnął zębami w szerokim uśmiechu.

Lily zwiesiła ramiona, coraz bardziej miała ochotę go zamordować.Jedyne co ją powstrzymywało to fakt, że morderstwo jest karalne.

James wiedział, że tym razem przesadził, a jego zachowanie było poniżej godności Gryfona. Zniknął charakterystyczny blask, a zastąpił go błagający wyraz czekoladowych oczu, skrytych za szkłami okrągłych okularów.

- Po co w ogóle tu przyszedłeś? Głupie pytanie, przecież ty przychodzisz tylko po to, żeby wrzeszczeć jak bardzo mnie kochasz, proponując randki przy połowie szkoły, ośmieszając – wyrzuciła z siebie z szybkością karabinu maszynowego.

-  Mylisz się, widzisz tylko to co chcesz widzieć – odparł i usiadł na krześle, jego ramiona opadły, jakby spoczęły na nich kilogramy problemów, nieprzespane noce i kłótnie z nią.

- Mylę się? Czy kiedykolwiek starałeś się wyprowadzić mnie z błędu, skoro według ciebie moje życie to jeden wielki błąd, zaczynając od tego, co sądzę o tobie? – spytała, wpatrując się oskarżycielskim wzrokiem w chłopaka.

-  Czy kiedykolwiek powiedziałem, że twoje życie to jeden wielki błąd, tylko dlatego, że nie chcesz się ze mną umówić? – spytał, spoglądając na jej poczerwieniałą ze złości twarz.

Dziewczyna na moment umilkła. Jej klatka piersiowa unosiła się szybko, a oddech był przyspieszony. Były dwie rzeczy, które były w stanie doprowadzić Gryfonkę do takiego stanu.

Pierwsza. Irytujący uśmieszek Pottera.
Druga. Pełen zestaw irytujących uśmieszków Pottera.

-  Nie, ale… - zaczęła, lecz tym razem to jej przerwano.

- No właśnie – odparł chłopak. Podniósł się z krzesła i wolnym krokiem poszedł do dziewczyny. W pewnym momencie w umyśle Lily pojawiła się czerwona lampka ostrzegająca o zbytniej bliskości Gryfona.

Schylił głowę. Rudowłosa poczuła jego ciepły oddech na swoich ustach, zamknęła oczy w oczekiwaniu na pocałunek. James przybliżył usta jeszcze bliżej ust Gryfonki, a potem przyłożył je do ucha dziewczyny.

- Nie pocałuję cię. Nie bez twojej zgody – powiedział, a Lily otworzyła oczy i usta w wyrazie zaskoczenia. – Do zobaczenia, Evans – dodał i uśmiechnął się figlarnie, a potem, jak gdyby nigdy nic odszedł, zostawiając ogłupiałą dziewczynę wśród zimnych ścian.

Czy kiedykolwiek przeszło jej przez myśl, że James nie pocałuje jej w momencie, gdy niemal miał ją w garści, gdy niemal była pod jego wpływem?
Dziewczyna otrząsnęła się ogłupienia i również opuściła Pokój Życzeń.

~*~*~

Za betowanie dziękuję Elennie.

* Jeżeli zauważycie gdzieś błędy interpunkcyjne, czy też ortograficzne, napiszcie mi o tym w komentarzu, gdyż ułatwi to nam ich wyeliminowanie.
Pozdrawiam 

Mała Czarna ^^